2012-04-30

Ona

Gdzieś na blogu wspominałem już, że miałem kiedyś Przyjaciółkę, na której mi zależało. Nawet się zastanawiałem, czy to nie coś więcej, ale nigdy(!) tego "więcej" w sobie ani w Niej nie odnalazłem. Po prostu, szczera przyjaźń, ale nic więcej. Przynajmniej z mojej strony.

Gdy przestraszyłem się, że Ona chyba chce czegoś więcej (podczas gdy ja akuratnie byłem na Nią o coś konkretnego wtedy zły, dawno Jej już to w duchu wybaczyłem --- Ona chyba nie), napisałem Jej wtedy SMSem tylko kilka krótkich słów, mniej więcej: nigdy nie obiecywałem Ci niczego więcej poza przyjaźnią...

To były potworne i okrutne słowa, które dobrze ilustruje taka scena z filmu Lassie (niestety nie potrafię jej odnaleźć), gdy chłopiec z szczerej i prawdziwej troski, z bólem serca skarcił psa dla jego ochrony, by pies jak najszybciej uciekł i był bezpieczny:  już Cię nie lubię Lassie, uciekaj, nie wracaj... 

Dla Jej dobra uważałem, że muszę pozwolić Jej żyć z dala ode mnie, choć tak wiele jako przyjaciółka dla mnie znaczyła... Bo zasługuje na więcej... Tylko, że nie ze mną... Powinna była znaleźć sobie prawdziwego mężczyznę swojego życia... Ja nim być nie mogę...

Te słowa jednak nigdy nie padły, zostało tylko na "uciekaj Lassie"... Wtedy nawet przed samym sobą nie umiałem się przyznać, że jestem gejem, a co dopiero przed Nią...

To była ostatnia chwila naszej znajomości. Żałuję, że wtedy nie byłem tak dojrzały i świadomy, jak teraz. Boli mnie myśl, że Ją zawiodłem w uczciwości naszej relacji. Ona widziała we mnie więcej, niż mogło być... Do niczego bliższego nie doszło, tak szybko to przerwałem. Ale zaufanie nadużyłem... Żałuję, że wtedy nie powiedziałem całej prawdy, że skłamałem... Ale co się stało, to się nie odstanie...

Dziś po tych kilku latach nie wiem, czy nie powinienem się z Nią teraz spotkać. Po tylu latach wytłumaczyć, dlaczego nie mogłem dopuścić, żeby się chciała ze mną związać. Dlaczego zabiłem przyjaźń, póki nie przerodziła się w coś więcej po Jej stronie. Że wtedy nie akceptowałem faktu, że jestem gejem, i szczerze żałuję, że nie zdobyłem się wtedy dla Niej na szczerość. I rozumiem, że może być na mnie wściekła, mogła już dawno zapomnieć o mojej marnej osobie, ma do tego zupełne prawo. A może mimo wszystko wypadałoby teraz powiedzieć, że po przyjacielsku życzyłem i dalej Jej życzę, żeby ułożyła sobie życie. Ja chciałbym być Jej przyjacielem, obserwującym to z boku, ale w tamtej chwili naprawdę nie potrafiłem zaakceptować prawdy o sobie. I na Jej przyjaźń nie zasługuję...

Nie chcę Jej jednak ponownie skrzywdzić. Chyba lepiej milczeć, niż rozdrapywać rany. Nie jestem idealnym człowiekiem, też popełniam błędy. Moim głównym błędem był brak szczerości wobec Niej i siebie samego. Niech nadal ma mnie za złego człowieka, tak będzie Jej łatwiej...

Emeli Sandé, My Kind of Love z albumu Our Version Of Events

33 komentarze:

  1. ja podobną sytuację przerabiałem z trzema koleżankami na studiach... dwóm powiedziałem o sobie, co do trzeciej, to ciągle udawałem, że nie widzę jej zalotów, wzdychania i tym podobne, średnie to było rozwiązanie, ale w końcu dała sobie spokój, teraz jest szczęśliwą mężatką a kontakt nadal mamy, więc właściwie dobrze się to potoczyło :) i chyba masz rację, nie warto wracać do tego co było, bo to i tak nic nie zmieni pewnie w Waszych relacjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zaloty to niestety musiałem być ślepy więcej razy, ale tylko ten jeden raz stwierdziłem, że ktoś chce czegoś więcej. Fajnie, że "Wam" się udało i macie wciąż ze sobą kontakt! :) Ja sam nie będę nic zmieniał. Jeśli Ona zechce odzyskać przyjaciela, wie, jak mnie znaleźć...

      Usuń
  2. I tak o niej myślisz, więc może spotkanie na neutralnym gruncie byłoby dobrym pomysłem? Może wcale nie uważa Cię za złego człowieka i życzy Ci szczęścia tak samo, jak Ty jej. Są gorsze rzeczy, niż odrzucenie czyichś względów, przecież jej nie wykorzystałeś ani nie skrzywdziłeś. Prawdziwy przyjaciel powinien zrozumieć, że czasem trzeba się odizolować, zachować dystans.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy nie skrzywdziłem, bo Ona chyba tak o mnie uważała (wiem to ze stron społecznościowych). Przykro mi, że mój niewysłowiony homoseksualizm Ją skrzywdził, ani jednego ani drugiego nie odwrócę. Ale żyję dalej i Jej też tego życzę.

      Usuń
  3. spotkaj się z nią ...

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest tak - ja od liceum jakoś ograniczałem stosunki bardziej-niż-koleżeńskie z dziewuchami, bo nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić, a już wtedy wiedziałem, że jestem gejem.
    Na studiach też miałem kilka takich akcji, ale albo jak wiedziałem, że coś się więcej kroi to mówiłem im, że jestem gejem (jakoś tak na trzecim roku studiów zacząłem tak postępować), albo próbowałem coś zrobić, żeby im przekazać łopatologicznie, że są koleżankami, choćby w luźnej rozmowie w stylu "no, żadna dziewczynam i się na studiach nie podoba, jest takie stare chińskie powiedzenie - nie bierz dupy ze swej grupy" :P

    Co do ewentualnego spotkania, to tak naprawdę nikt Ci nie doradzi idealnie, bo tylko Ty wiesz jakie miałeś kontakty z tą dziewczyną i czy chciałbyś się z nią spotkać. Zrób sobie rachunek sumienia sam zdecyduj :) Oglądałeś kiedyś Willa i Grace? Tam był podobny przypadek, spotkali się po roku i zostali najlepszymi przyjaciółmi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może moje wchodzenie w "stosunki bardziej-niż-koleżeńskie" z kobietami należałoby uznać właśnie za błąd, bo w sumie to przecież powinienem był liczyć się z tym, że druga strona może to odczytać inaczej. Kurczę, ale nie byłem tego świadomy, przecież nie "byłem" wcześniej gejem... choć hetero też nigdy nie byłem.

      Niegdysiejszy rachunek sumienia spowodował wizytę w konfesjonale, w którym usłyszałem, że mam zająć się jakąś dziewczyną. Dzisiejszy rachunek sumienia powoduje, że nie będę jej niepokoił. Najwyraźniej nie tylko miłości bywają platoniczne, przyjaźnie też. Jej przyjaźń znaczyła dla mnie więcej, niż dla niej. Skoro przez tak długi czas nie chciała się kontaktować, uszanuję Jej wybór.

      Nie, nie wiedziałem dotąd o takim serialu :) W jakim wieku ujawnił się Will, bo widzę tylko lakoniczny opis, że "późno", ale jak bardzo późno? :)

      Usuń
    2. Późno jak na hamerykańskie standardy ;) To znaczy jakoś tak na studiach. Tylko że był na etapie prawie narzeczeństwa z Grace, bo się spotykali (nie chcę Ci kurde spoilerować ;)

      Usuń
    3. Masz rację, jak tylko gdzieś wyczaję, to pewnie obejrzę ;) tak dużo mnie łączy z główną postacią ;) Nie, nie miałem narzeczonej :P

      A jakie są polskie standardy? Ktoś wie?

      Usuń
  5. Znów podejmujesz za nią decyzję. Słowami "tak będzie jej łatwiej" znów odganiasz Lassie. Drugi raz robisz to samo - podejmujesz decyzję za kogoś, tłumacząc to (sobie), że tak dla tej osoby będzie lepiej. Poza tym - skąd w Tobie ten żal do siebie? Przyjaźń tworzą dwie osoby. Ludzie mają prawo coś źle powiedzieć, nie "wyjęzyczyć" się tak jak chcieliby, jak należałoby. Jeżeli z tego powodu przyjaźń sypie się w gruzy to coś nie halo z tą przyjaźnią było i to raczej niekoniecznie z Twojej strony. Poza tym, Mateuszu, przyjaźń i życie w ogóle, wymaga tego, by nie komplikować spraw, jeśli się chce godnie, radośnie i z dobrym skutkiem przez nie przejść. Zatem takie sytuacje to nie pole na dzielenie włosa na czworo i dorabianie ideologii "co by było lepsze dla kogo", tylko trzeba wziąć za telefon, zadzwonić, umówić się i pogadać. Jeśli coś naprawdę Was łączyło (obustronnie) to spotka się z Tobą. Jeśli nie to strzepnij pył z sandałów i krocz dalej, nie nazywając tej relacji prawdziwą przyjaźnią bo takową nie była. Howgh!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie strzepuję. Ja nie zrobię pierwszego kroku, milczenie jest obustronne. Ona też podjęła jakąś decyzję i szanuję to. Dzięki :)

      PS. Czy prawdziwa przyjaźń (i prawdziwa miłość) trwa do końca życia? A jeśli z różnych przyczyn kończą się wcześniej, to nie można ich już nazwać prawdziwymi?

      Usuń
    2. Strzepujesz, powiadasz... Oczywiście, że przyjaźń, która się zakończyła, może być nazwana tą prawdziwą. Prawdziwa nie oznacza dozgonna. Jeśli to było pytanie retoryczne, to mów mi captain obvious...

      Usuń
    3. "Strzepuję" w tym sensie, że kroczę dalej. Jej z serca nie wyrzuciłem, ale niech się dzieje wola Nieba. Jeśli mamy się pogodzić, to jakoś się spotkamy i niekoniecznie wymaga to, żebym to ja zaczął. Ona lub przypadek też mogą pomóc.

      PS. Kapitalny cytat na Twoim blogu, dzięki!

      Usuń
  6. Wielu przyjaciół tak odtrąciłem i nadal to robię bo inaczej nie potrafię. Nie potrafię się przyznać (choć jednej osobie już powiedziałem) i nie wiem czy to w trosce o ich dobro czy bardziej wstyd i brak samoakceptacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie zazdroszczę Ci i tej jednej Osoby.

      Ja też znajdowałem sobie wymówki:
      ■ bo nie mogłem "tego" komuś zrobić/wyrządzić (tak jakby mój homoseksualizm komukolwiek wyrządzał krzywdę?);
      ■ bo ich spokój był ważniejszy od mojego wewnętrznego uporządkowania ("ja jestem niczym, oni są warci wszystkiego");
      ■ bo wstydziłem się tego, kim jestem (jestem przeciwieństwem ideału).

      No ale jak widać zmieniam się:
      ■ dalej nie chcę nikogo skrzywdzić i dlatego właśnie przygotowuję się do "mądrego" ujawnienia się (unikam terapii szokowej, za którą uznałbym pojawienie się z facetem na rodzinnej wigilii);
      ■ dalej chciałbym się o nich troszczyć, wspomagać dobrym słowem i czynem, ale zacząłem się przejmować także moim stanem ducha; dzięki temu, dopiero akceptując siebie, mogę również im pomóc zaakceptować mój homoseksualizm;
      ■ dalej wiem, jak bardzo mi daleko do ideału, którego nigdy nie osiągnę (a któż jest ideałem?), ale przecież nie jestem gorszy od innych, bo akuratnie "ta" część mojej skromnej osoby NIE jest żadną ujmą.

      Usuń
  7. Cześć,
    jeśli ta osoba była dla Ciebie ważna i brakuje Ci jej, to zrób "coś". Zobaczysz czy ona odpowie na Twoją wiadomość i jak sprawy potoczą się dalej. Nic na siłę...może jej też brakuje relacji z Tobą, takiej czysto przyjacielskiej; może również być inaczej i ona dalej wzdycha do Ciebie mając nadzieję na coś więcej. Nie dowiesz się tego bez spotkania z nią. To chyba najlepsza opcja, jeśli naprawdę zależy Ci na niej i na tym co było. /pozdrawiam!
    P.S. Chyba wolałabym wiedzieć, że facet w którym się zakochałam /?!/ który zakończył brutalnie naszą znajomość, jest gejem niż głowić się i rozkminiać, co zrobiłam nie tak, jaka jestem beznadziejna, że TO (cokolwiek to było) się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepszą opcją będzie nierozdrapywanie prawdziwych lub dorozumianych ran, dopóki ona tego nie zechce. Myślę, że albo nie zdążyła pewnie poczuć niczego więcej do mnie (niby o to mi chodziło), albo po latach milczenia (bo o takim czasie mówimy) już dawno przestała. Nie jestem kobietą ;) ale też jestem człowiekiem i wydaje mi się, że -- niezależnie od wersji -- takich ran się nie zapomina, choć z czasem gasną na intensywności.

      Dzięki za komentarz, pozdrawiam serdecznie!

      PS. Ta obawa (czy Ona nie obwinia siebie) też kłębiła mi się po mojej głowie... Z tych samych przyczyn nie próbuję, jak mi sugeruje pewien ksiądz Kościoła rzymskokatolickiego, związać się z żadną kobietą. Nie rozumiem, totalnie nie pojmuję, dlaczego w ogólne można myśleć, że moje niedoskonałe i egoistyczne "nawrócenie" miałoby się odbyć kosztem drugiego człowieka (płci żeńskiej)?!?

      PPS. Czy mogę Ciebie jako Kobietę prosić o wyrażenie swojego zdania w jeszcze jednej kontrowersyjnej sprawie? Czy kobieta może być szczęśliwa w związku/małżeństwie/rodzinie z homoseksualnym mężczyzną? Tak, chodzi mi również o bliskość fizyczną lub raczej jej brak.

      Usuń
    2. Hej, trudne pytanie zadałeś. Nie wydaje mi się. Trwanie w związku, w którym tak naprawdę nikt nie jest szczęśliwy to powolne zabijanie siebie.

      Chyba, że nie oczekuje się wiele od drugiej strony, albo oczekuje się "tylko" tego, tego i tego. Może komuś szczęścia dostarczyć sama obecność, może tylko pieniądze, może pusty, nie spełniający oczekiwań sex /lub związek akceptujący brak wierności, z obu stron...ale to przecież jest bez sensu! po co się męczyć, dusić_żeby zadowolić rodzinę?żeby ładnie wyglądać?dla kasy...?!

      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Wiem, że trudne, tym bardziej dziękuję! Chciałem jednak poznać opinię kogoś potencjalnie bardziej obiektywnego niż ja sam. Bo mi się (też) tak cały czas wydawało, że obrazowo nazywając, wpychanie heteroseksualnych kobiet w ręce homoseksualnych mężczyzn i wmawianie wszystkim, że tak będzie lepiej, jest co najmniej... nierozsądne. Taki związek ma kilka milionów razy więcej okazji i powodów, by nie doczekać wspólnej późnej starości, niż związek obu heteroseksualnych partnerów.

      Usuń
  8. słowa wyjęte z moich ust... zwłaszcza metaforyka losów Lessie. kochać znaczy pozwolić odejść dla szczęścia drugiego. dziwne, że czytając cudze słowa obcego zresztą człowieka, upewniamy siebie samych w postanowieniach. z drugiej strony brak całkowitej prawdy w kazdej bliskiej relacji prowadzi potem do cierpienia tego, kogo mimo wszystko kochamy najbardziej [przyjaźń to przecież najpiękniejszy oraz najbardziej bezinteresowny przejaw miłości!]...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnoszę wrażenie, że przez heteronormatywne wychowanie i presję społeczną, nieujawnianie homoseksualizmu powoduje, że wszyscy są poszkodowani.

      Poszkodowane jest żeńskie otoczenie ukrywającego się geja przez każdą nadzieję na "coś" więcej niż przyjaźń, podczas gdy ewentualny ich związek jest oparty na nieprawdzie, a coming out budzi jeszcze większe cierpienie.

      Poszkodowane jest męskie otoczenie ukrywającego się geja, bo coming out rodzi nieuzasadnione obawy, czy wcześniejsze zachowania geja miały cel seksualny.

      Poszkodowanym jest homoseksualista, bo póki okłamuje nawet siebie samego, obiektywnie patrząc wyrządza krzywdę i cierpienie również sobie. Gejowski coming out może spotkać się z niezrozumieniem i agresją, ale z czasem sytuacja klaruje się.

      Usuń
    2. Pierwsza część drugiego zdania sugeruje, że bierzesz na siebie odpowiedzialność za cudze względem Ciebie oczekiwania. To, czy ktoś ma na coś nadzieję, jest jego sprawą. Czy osoba pociągająca jednocześnie trzy osoby, a nie zainteresowana żadną z nich, ma się czuć winna zaistniałej sytuacji?

      Usuń
    3. PS. Piszę o wypowiedzi w komentarzu z godz. 04:02 AM

      Usuń
    4. Masz rację. W takich sytuacjach ktoś nie powinien czuć się winien, że ma inne pragnienia, oczekiwania lub zamiary; że nie może komuś czegoś dać; że nie spełnia czyichś oczekiwań; że inni czują się zawiedzeni. Nie powinien.

      Nie zmienia to faktu, że ja kiedyś zadręczałem się, że to ze mną jest coś nie tak, że to moja wina.

      Usuń
  9. przyjazn (ta prawdziwa) trwa wiecznie kazda inna to marna imitacja przyjazni... pewnie ow wspomniana ma już nowego kochanka zycia, ktoremu oddaje sie w kazdy cieply letni wieczor, a Ty jestes tylko jej zalosnym wspomnieniem z mlodzienczych lat. a moze podobnie jak Ty wspomina i zastanawia sie co teraz robisz. tak czy siak dla mnie odbebniles rachunek sumienia wpisem. w moich oczach jestes usprawiedliwony. czas na jej ruch - zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za rozgrzeszenie :) Nie spodziewałem się ;) :D

      Usuń
    2. SMS pewnie prędzej wybaczy niż porównanie do owczarka collie;)

      Usuń
    3. Ejjj, Lassie to było tylko tutaj :) W esemesie nic takiego tam nie było.

      Usuń
    4. bo tak już jest z tymi rozgrzeszeniami... wpadają w najmniej przez nas oczekiwanych momentach ;)

      Usuń
  10. Mogę nie na temat, bo o "wyjściu z szafy"?
    Mateuszu, trafiłam przypadkiem na Twój komentarz na innym blogu, w którym piszesz, że rodzicielka zadała pytanie strategiczne, gdy byłeś 13, może 15-latkiem. Wnioskuję, że nie byłoby dla niej niespodzianką, gdybyś powrócił do tematu i powiedział prawdę. Może obawy przed coming out'em wynikają z tego, że to sprawa osobista, a nawet intymna. Dlaczego homoseksualiści mają się obnosić ze swoją orientacją, podczas gdy "heterycy" nie muszą? Czy ten cały coming out jest potrzebny? Zwłaszcza w przypadku mężczyzny, którego nie widuje się z koleżankami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy pytasz o sens/potrzebę/cel/przeznaczenie/motywację coming outu? Bo o tym było w poście "Ujawnianie tajemnicy" z 11.04.2012, który komentowałaś.

      Czy też może chodzi o moją śp. Mamę? Bo dawno temu jej zaprzeczyłem, teraz mogę się co najwyżej domyślać, że powinna była przeczuwać.

      A może chodzi Ci o "obnoszenie" się?

      Usuń
    2. Jeśli zadała pytanie, nawet żartobliwe, to z pewnością czuła/wiedziała, jak jest naprawdę. Nie mam dziecka, ale wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że rodziców i mnie łączy telepatia.

      Nie chodzi o obnoszenie się, ale o bezpieczeństwo i pewność, że ujawniający się będzie miał z tego więcej korzyści niż problemów. Chciałam położyć nacisk na "sprawa osobista, a nawet intymna". Nie sądzę, bym miała ochotę odpowiadać na pytania o moją orientację seksualną, gdyby nie było to oczywiste na pierwszy rzut oka. Doczytam starsze posty, tymczasem dobranoc.

      Usuń