Nigdy nie sądziłem, że rykoszetem i mnie Ktoś tak miło "wyzwie" ;) od Pięknych Dusz... Głupio się czuję z takim określeniem, skorom nie tak całkiem młody, ex-heteryk gej, samotny, bez dorobku... Wy zaś macie piękne dusze, serca i umysły przeto jesteście piękni, bo widzę w Was prawdziwą miłość w różnych stadiach i postaciach, tyle wzlotów i upadków, a każdy na swój sposób piękny...
Czym jest piękno? Jakimś stanem, zmianą, a może porównaniem? Czy ma skalę i wzorzec? Czy piękno ma granice oraz kiedy przeplata się z brzydotą? Czy jest obiektywne? Czy podlega demokratycznemu głosowaniu? Czy zmienia się wraz ze stuleciami?
Czasem zamiast do Warszawy trafiam do Lwowa, tym razem trafiłem na film Piękno (oryg. Skoonheid). Za streszczeniami i trejlerami odsyłam do internetu. Pomimo dwóch kontrowersyjnych scen, myślę, że warto go zobaczyć. Czy ktoś oglądał ten film i chciałby go skomentować?
Główny bohater ma żonę, dwie córki, prowadzi przykładne życie. Ale jest homoseksualistą. Swoje praktyki seksualne ogranicza do jednej ukrytej formy. Może i w tym nie byłoby nic złego (nie zaglądajmy ludziom do łóżek), gdyby nie krzywdził tym swojej rodziny i gdyby nie skrzywdził (bardzo) jeszcze jednej osoby... Poza przestępstwami, nie oceniam cudzych żyć, więc i takiego podwójnego
(jawnie hetero- + skrycie homoseksualnego) życia głównego bohatera nie
będę oceniać.
Ustalmy więc, że zboczenie, wynaturzenie, nieprzyzwoitość i krzywdzenie ludzi są niezależne od orientacji seksualnej. Zboczony może być heteryk, zboczony może być gej. Skoncentrowanie prawdziwej seksualności na takich, a nie innych praktykach, występuje w każdej orientacji. I niestety wyrządzone zło też nie ma jednego imienia.
Film przypomina mi, że niedawno ja dokonałem wyboru, że nie chcę więcej spychać mojej orientacji na zupełny margines mojego życia, tak jakby jej nie było, a jakbym ja był hetero- albo aseksualny. Orientacja seksualna nie jest najważniejsza w życiu, ale istotne i ważne jest, w jaki sposób ją realizujemy (a nie realizując w żaden, żebyśmy nigdy nie wybuchli w groźny dla siebie i otoczenia sposób).
Wiem jedno: ja tak nie chcę i nie będę żyć, jak główny bohater filmu.
Ja nie będę miał żony ani z nią dzieci, bo będąc gejem z tego tytułu nie zapewnię żonie tego, czego i kogo ona potrzebuje, ani ona nie zapewni mi, kogo i czego ja potrzebuję. Na układy wieloosobowe nie idę. Takie udawanie społecznych oczekiwań przy zaspokajaniu potrzeb na boku --- skrzywdzi na pewno mnie i prawdopodobnie moją rodzinę. Prawidłowe wypełnianie ról społecznych (męża, ojca) jest w takim przypadku niemożliwe (tak, wiem, także nie wszystkie związki różnopłciowe się układają jak powinny, ale różnopłciowe mają tę jedną płaszczyznę problemów mniej).
Nie będę też spychać mojego dorosłego życia erotycznego (...ha ha ha, jakbym naprawdę jakieś miał...) do form dla mnie wynaturzonych, w formie pokazanych na filmie potajemnych zbiorowych schadzek z nieco przygodnymi partnerami tylko do seksu. Ależ oczywiście, że każdy do takich ma prawo, jeśli tylko nikogo innego tym nie krzywdzi. Ja tak nie chcę i nie muszę się z tego tłumaczyć.
I nie zgadzam się z tym, że mój własny Kościół katolicki ustami i piórami swoich polskich i światowych publicystów i kapłanów twierdzi, że tak właśnie wygląda życie homoseksualistów --- nieuporządkowane, egoistyczne, ograniczone do ryzykownego seksu z dużą liczba partnerów chociażby naraz --- bo tak być nie musi i najczęściej nie jest. Zostawmy jednak mój Kościół w spokoju, bo nie tylko ta instytucja religijna podtrzymuje takie nieprawdziwe teorie.
Odnoszę wrażenie, że „krytycy” homoseksualizmu (a od kiedy z prawdą się polemizuje?) chcieliby nas zepchnąć właśnie do takiego wynaturzonego podziemia, bo tak najłatwiej się nas pozbyć i przy okazji uzasadnić wszelką dyskryminację.
Pozwólcie normalnie żyć, gdy będziecie w polskim Sejmie odrzucać ustawę o związkach partnerskich... (a propos, mój polski krewny podziwia Węgry za tradycyjne społeczeństwo zwrócone przeciwko zboczeńcom... jak dobrze, że choć tam żyją normalni ludzie...).
Wymowna jest dla mnie scena, gdy główny bohater Piękna obserwuje parę młodych mężczyzn, najwyraźniej zakochanych w sobie. Uczucie, którego on wobec mężczyzny nigdy poznać nie mógł. Dwa światy, jego i ich. Brzydota i piękno (czymże innym jest dwoje zakochanych w sobie ludzi?). Tym właśnie różni się samozaprzeczenie i "leczenie" homoseksualizmu (to pierwsze sam przecież przeżyłem) od jego zaakceptowania jako normalnego.
Ja to już rozumiem, już wiem. Przepraszam, Panie Boże, że nie dotarłem do tego wcześniej. Być może tak właśnie miało być. Że nie stałem się głównym bohaterem filmu, ani jego potajemnym kolegą, ani ofiarą. Miało tak być, że jestem przeciętnym gejem, no, może który zaskoczył trochę późno...
Moja dusza w trakcie tej drugiej kontrowersyjnej sceny krwawiła, ale tym razem powstrzymałem oczy od łez. Co musi czuć ofiara w trakcie zadawania bólu fizycznego i psychicznego, tego wyobrazić sobie w pełni nie potrafię ani nawet nie chcę :( Dopiero po kilkunastu minutach od wyjścia z sali kinowej ochłonąłem i przestałem myśleć, co się stało z ofiarą i jak się otrząsnęła z tego; uświadamiając sobie, że przecież to był tylko film...
Piękno...
Zależy od nas samych. Czy je dostrzegamy i chcemy rozwijać: w innych, w sobie...
Ralph Vaughan Williams, Fantazja na motywie Thomasa Tallisa, skomp. 1910
wykonanie: New Conservatory of Dallas' Next Generation Orchestra, 2011
zdjęcia: San Jua, Kolorado, USA
(polecam włączyć rozdzielczość HD)