2012-12-26

Dobra nowina

W życiu czekamy na różne rzeczy...

Na dzwonek na przerwę.
Sygnał reklamy w telewizji, żeby wyjść do ubikacji.
Uruchomienie systemu Windows.
Niedzielną mszę z kazaniem.
Znalezienie pracy, lepszą pracę, awans lub podwyżkę.
Mecz drużyny, której kibicujemy, mistrzostwa lub maraton.
Odpowiedź na nasze słowa.
Koncert.
Bezkarną ustawkę / bójkę z naruszeniem czynności ciała powyżej 7 dni.
Koniec sesji egzaminacyjnej.
Ukazanie się wyczekiwanej książki, płyty, filmu.
Aż druga strona wyzna lub odwzajemni miłość.
Ulubioną porę roku.
Odnalezienie przodka.
Wieczornego drinka.
Zaplanowaną podróż lub wizytę.
Uzdrowienie.
Wytrwanie bez grzechu.
Koniec świata.
Nowy wpis (nie)lubianego blogera.
Narodziny dziecka.
Natchnienie i ukończenie utworu.
Nieuchronną śmierć lub odejście nielubianej osoby.
Boże Narodzenie wyczekiwane w trakcie adwentu.
Szczęście.
Powrót / przyjazd ukochanego / ukochanej.
Zbawienie.
Zmianę w życiu / nadanie nowego sensu życia.
...

Jednych z nich się doczekujemy, na inne wciąż czekamy, niektóre w ogóle nie przyjdą. Wszystko to jest normalne, że pewne rzeczy przychodzą, jedne szybciej i łatwiej, drugie później i trudniej, a inne nie przychodzą w ogóle. Przyjścia niektórych nawet nie spodziewamy się, nie planujemy, bo wypatrujemy nie tam, gdzie trzeba, ale i tak nas dopada. Dokładnie tak, jak miało być. Nie później, ale i nie wcześniej.

Jaki sens ma oczekiwanie? Czy chwile niespełnionych nadziei i marzeń są niczym, jeśli obrany cel nie nadejdzie, nie osiągnie mety? A jeśli przeciwnie, spełni się, po cóż to całe wyczekiwanie?

Nie wiem, ale ufam, że wszystko ma swój czas i sens... Wiele jeszcze rzeczy nie pojmuję. Niby wielu rzeczy żałuję, których kiedyś nie było, a jak już mogły być, to że szybciej nie dostrzegłem. Ale z drugiej strony, inaczej coś mogłoby nie zaistnieć...

Czekając, zdajemy sobie sprawę z tego, co lub Kto jest najważniejsze/y w naszym życiu. A przynajmniej mamy tak długo taką możliwość obrania dobrej orientacji na życie, aż poczujemy, że to jest ten, ta, to... Czekając, możemy rozejrzeć, wsłuchać się dobrze wokół i w głąb siebie. Rozpoznać drogi, jakie do czegoś/kogoś prowadzą lub po czymś nastąpią. Czekając, możemy się umocnić lub zapragnąć czegoś/kogoś konkretnego. Dokonać właściwych wyborów, gdy nadejdzie czas.

Wielu chwilom wyczekiwania po drodze towarzyszy bezradność, niepewność, zwątpienie, lęk, zagubienie, apatia czy agresja. Czasem depresja i myśli / próby samobójcze. Bo ileż można dreptać w miejscu. Bo tylko obiecują, zwodzą, przesuwają terminy, wszystko się sypie i jest nie tak, jak być powinno. Bo wszyscy mają, każdy już osiągnął, wszystkim innym się udaje, tylko nie mi. Bo we mgle nie widać nadziei na przyszłość. Bo wydaje się nam, że nie mamy na coś wpływu.

Nie poddawajmy się. Sam(a) wiesz, że się opłaca. No i co z tego, że czasem nie wyjdzie, nie uda się. Wyjdzie coś innego, nie raz okaże się, że lepszego. A jak wyjdzie, to już zupełnie inna historia przecież. A nawet więcej historii, całe nowe życie. I dla nich, dla przyszłości z tym, co dobrego przyniesie życie, ten jeden człowiek i inni ludzie wokół, warto próbować...

Nie wiem, jakie oczekiwanie nosisz jakiś lub jakaś Ty. Być może kilka z tych słów trafią w samo sedno Twojej sytuacji. Być może nie.

Jaką postawę przyjmiesz w swoich oczekiwaniach?

Zaufaj Bogu, przeznaczeniu, sobie samemu (samej), swojej połówce lub swojemu połówkowi, Ludziom, naturze. Żyj dobrze. Otwórz się na to, co z tego zaufania dobrego płynie. Będzie dobrze, czas dobrych zmian się zaczął. Tylko pozwólmy im nadejść.


U(za)spokajając zaś (ciekawość) Czytelników... Ot, życie pozablogowe wzięło górę... I przecież tak być powinno. Nie oddałbym Go za żadne skarby, choćby milczenie tego bloga dudniło innym w oczach, choćby w tej chwili dzieliły nas setki minut i kilometrów, choćbym potem nie mógł się w pracy skupić i wyrobić, choćbym tęsknił tak mocno... Blog jest dla mnie sprawą wtórną, to oczywiste. Przeżyliśmy kilka zupełnie innych weekendów, podwójnie innych, a wciąż debiutujemy oraz biegniemy dalej przez życie, gdziekolwiek nas zaniesie... Wspólne chwile mogłyby (jak w piosence) znaczyć tak niewiele, prawie nic, ale sens niemówionych słów od dawna rozbudzał melodię na strunach [nie tylko] szyn... ♥♥


Dobrą nowinę przyniosły specjalne kościelne rekolekcje, w których wzięliśmy udział z innymi osobami LGBT, z którymi tym samym wszyscy wzajemnie mogliśmy się poznać. Jak wyznałem na spowiedzi, moje życie bez miłości nie miałoby sensu, bo kiedyś nie pozwalałem na to, by ktoś mnie kochał lub bym ja kogoś pokochał, a przecież wierzę, że Źródło każdej ludzkiej miłości jest Jedno. Podświadomie czuję, że brakowało mojej obecności pośród nas, tj. również takich Ludzi. Dobrze wiedzieć, że są ludzie, miejsca i czas, w którym można być sobą i nie wstydzić się ani wiary, ani miłości... Grupa jest otwarta dla innych osób, które jeszcze szukają sposobu, jak kochać Boga, czując homoseksualność oraz jak kochać swojego partnera, nie porzucając Boga.

Poza sprawami wiary i sumienia, moją uwagę zwróciły również potrzeba nietworzenia z nas getta, a zarazem zrozumienia nas i naszych duchowych potrzeb. No i niedostrzeganie przez wiele Osób, że poza tym, co nas odróżnia od większości ludzi, mamy o wiele bogatsze życia niż jeden niezbywalny puzzel (o czym nie raz pisałem na blogu), których Niektórzy nie widzą, jak tylko się dowiadują, z kim mają do czynienia. No i o tym, że wcale nie trzeba się narzucać i obnosić homoseksualizmem, bo Ludzie sami nam zadają (werbalnie i niewerbalnie) pytanie, kim jest ten chłopak lub dziewczyna, albo odwrotnie, dlaczego dziewczyny albo chłopaka nie ma... A potem nie rozmawiają z nami jak z Ludźmi i się dziwią odpowiedzi... Każdy jest inny i reaguje inaczej. Wzajemne lepsze poznanie umożliwia rozwianie nieporozumień...

W drodze powrotnej mówiłem, że emocje wpływają na prawidłowość komunikacji między ludźmi. Złe emocje/postawy (takie jak pogarda, gniew, nienawiść czy lęk/strach, często wykrzyczane) i wyrażające je słowa, powodują, że nie słyszymy tego, co ktoś chciał powiedzieć, podobnie ktoś nie mówi tego, co myśli. I odwrotnie, gdy to my mówimy, nas przeinaczają lub nie potrafimy się wysłowić. Dobre zaś emocje/postawy (takie jak szacunek, spokój, szczerość, altruizm, empatia czy zaufanie/nadzieja) oraz wyrażające je słowa, powodują, że wzajemnie rozumiemy się lepiej, bo chcemy słuchać i chcą nas słuchać, dzięki czemu możemy dobrze się wysłowić i być dobrze zrozumianymi. No ale to jest trudne, choć potrzebne.

Po rekolekcjach trochę zabolało, że Ktoś (w jakimś sensie dla mnie ważny) powiedział, że związki inne niż małżeństwo kobiety i mężczyzny naruszają sprawiedliwość i pokój.
Trzeba także uznać i promować naturalną strukturę małżeństwa, jako związku między mężczyzną a kobietą, wobec prób zrównania jej w obliczu prawa z radykalnie innymi formami związków, które w rzeczywistości szkodzą jej i przyczyniają się do jej destabilizacji, przesłaniając jej szczególny charakter i niezastąpioną rolę społeczną.
Zasady te nie są prawdami wiary ani jedynie pochodną prawa do wolności religijnej. Są one wpisane w samą naturę człowieka, możliwe do rozpoznania rozumem, a zatem wspólne dla całej ludzkości. Działalność Kościoła na rzecz ich promowania nie ma więc charakteru wyznaniowego, ale jest skierowana do wszystkich ludzi, niezależnie od ich przynależności religijnej. Działalność ta jest tym bardziej konieczna, im bardziej owe zasady są negowane lub błędnie rozumiane, ponieważ znieważa to prawdę o osobie ludzkiej, w poważny sposób rani sprawiedliwość i pokój.
Powtórzę, osoby LGBT nie mają alternatywy, a sugerowanie im czegoś niezgodnego z ich naturą (np. gejowi małżeństwa z kobietą) i podnoszenie wobec nich larum, jest co najmniej nieporozumieniem. Piszę to z perspektywy osoby heteroseksualnej, którą niby nie byłem, ale w jakimś sensie kiedyś takimi kategoriami myślałem, a mimo to, swoje wiedziałem.


Były rekolekcje, było i spotkanie wigilijne w innym, choć podobnym gronie i miejscu. Dzięki, że zostaliśmy tak otwarcie przyjęci.


Nie mam takich talentów jak Panów Dwóch, ani Pani, ale sprezentowane ozdoby są po prostu PIĘKNE (tak jak Wasze serca), dziękuję (także za coś dla ucha i pod ucho ;) ), niektóre sami widzieliście gdzieś indziej w sieci, jak się prezentują. A jak się talentu nie ma, to wpadłem na inne pomysły, NIE bądźcie proszę skrępowani :*


Poznałem też Kuzyna od tej strony, która pałęta się na tym blogu. Kiedyś zapewne przeczyta niniejsze słowa. Cóż, wszyscy tworzymy różne wspólnoty i społeczności. Rodzina jest jedną z nich, choćby więzi pokrewieństwa nie były najbliższe. Grupa wiernych, znajomych z pracy czy szkoły, albo pasjonatów wspólnego hobby, też takimi są. To chyba dobrze, że wśród jakichś Ludzi możemy siebie lepiej poznać, zaufać sobie, czasem wesprzeć i jeszcze czerpać z tego radość czy nową inspirację na życie.


Jak zawsze podkreślam, że poza blogiem była cała reszta życia, od tej trochę przytłaczającej w pracy, po Tą bardzo miłą już wspomnianą. Od politycznych sporów, końca świata, zimy, na urodzinach Jezusa (Świętach Bożego Narodzenia i wszystkim tym, co z nimi związane) kończąc... To, że o tym na blogu nie piszę, świadczy tylko o tym, że na pisanie o tym czasu nie mam... Proste.


PS. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielu Ludzi nie chcąc być gejem, trafia z wyszukiwarki na ten blog. Wspieram Was myślą i modlitwą, też tak miałem...


Na strunach szyn z musicalu Metro

2012-12-05

Nagość

Niektórzy postrzegają blogowanie jako gorszący ekshibicjonizm w internecie... Przynajmniej co do uzewnętrzniania się, odkrywania kawałka czyjejś niedoskonałego człowieczeństwa, zwyczajnej niezwykłości i niezwykłej zwyczajności, mają rację. Ale czy rzeczywiście obnażamy się aż tak rażąco, że powinni nas chować przed cudzymi oczyma? Czy poznając to, co nie jest informacją prywatną, już posiedliśmy tę wiedzę na dowolny użytek?

Przed zgorszeniem lub wzgardzeniem, ulegli niech odpowiedzą sobie na pytanie, dlaczego przed Nimi nie potrafimy lub nie chcemy otworzyć się w świecie rzeczywistym? Dlaczego tylko przed Niektórymi uchylamy kawałka swojego nieba, a innym wstydzimy się przyznać, jacy jesteśmy pod tą miękką powłoką milczenia? Dlaczego nie siedzimy za twardą skorupą szarej, codziennej maski bez uczuć? I dlaczego człowieka tworzy coś więcej niż tylko zewnętrzna fizyczność i pozory tworzone ze strachu przed obnażeniem w pracy, wobec sąsiadów czy większości społeczeństwa?

A przecież, nawet na blogu nie jestem tak nagi, jak chciałbym być na strunach szyn nie tylko przed snem.
Łatwo jest zdjąć ubrania i uprawiać seks. Ludzie robią to cały czas. Ale otwarcie duszy na kogoś, wpuszczenie kogoś do Twojej duszy, Twoich myśli, obaw, przyszłości, nadziei, snów... TO dopiero jest bycie nagim.
(oryg.) It's easy to take off your clothes and have sex. People do it all the time. But opening up your soul to someone, letting them into your spirit, thoughts, fears, future, hopes, dreams... THAT is being naked.
Rob Bell


Thomas Newman, Amen z filmu Służące, 2011

2012-11-27

Nic

Rzeczą oczywistą jest, że można o czymś nic nie pisać. Ale czy można napisać coś o... niczym?

Dzisiejszy tekst miał być o niczym. Bo chciałem udowodnić, że o niczym też mógłbym coś napisać... :) Bo przecież potrafię lać wodę, a czy ktoś czerpie z tego przyjemność, to już jest poza mną. Właściwie, dotychczas nie robię nic ;) innego, wciąż biegnę do przodu, jakby za mną nic nie było.

Ignorowanie czegoś, jakby w ogóle nic nie było, niby do niczego dobrego nie prowadzi.

Mając przeszłość za  nic, nie uczymy się wyciągania wniosków, by nie popełniać tych samych błędów. Nie szanujemy tego, co doprowadziło nas do teraźniejszości, w której cieszymy się Ludźmi, na których obecność niczym sobie nie zasłużyliśmy, a jednak są. Nie patrzymy w przyszłość, która nie musi być pustą kartą, pustym płótnem, niczym nie naszkicowanym przed docelowym zapełnieniem malarską farbą. Czy odcięcie się od przeszłości pozwoli nadejść przyszłości już w teraźniejszości?

Z drugiej strony, kręcenie się wokół jakiegokolwiek jednego tylko czasu też jest po nic. Ciągłe analizowanie przeszłości, własnych i cudzych przeżytych lub nieprzeżytych chwil, które były czymś lub nie były niczym, ma tylko sens wtedy, gdy chcemy z niej odbić się do przyszłości. Chwytanie dnia, życie chwilą, jakby jutra i wczoraj nie było, potrafi uczynić centrum naszego życia pozbawioną sensu i celu nicość, bo chodzi o to, by nie unikać odpowiedzialności za wczoraj i brać na klatę całe jutro. Żeby nie przyspieszać jutra ani nie poganiać wczoraj, bo wszystko nadejdzie we właściwym czasie, jak to zaplanowano. Ale bezczynne wyczekiwanie z nadzieją na lepszą przyszłość też wcale jej nie przyniesie, jeśli nic w jej stronę nie zrobimy.

Dlatego owszem, ważne jest pamiętanie o przeszłości, lecz nie ciągłe do niej powracanie bez celu. Warto pamiętać o tych dobrych rzeczach. Nie dlatego, że tych złych nie było, że lepiej jest udawać, jakby te wspomnienia były nic nie warte. Też były, też się zdarzyły, zaistniały. Ale były też te dobre, o wiele więcej warte niż jakieś nic. I to o nich warto pamiętać. Gdyby nie wczoraj, nie byłoby takiego dziś, jakie jest.

Ważne jest życie teraźniejszością, tu i teraz, pośród tych Ludzi, z tym co mamy i tacy, jacy jesteśmy. Bo niczego innego prócz siebie nie mamy, bez dzisiaj żadnego jutra też nie będzie.

Ważne jest wreszcie życie w perspektywie przyszłości, nie zamykając serca i umysłu na to, co być może przyniesie przyszłość, chociażby chwilowo nie przynosiła niczego, na co mielibyśmy najbardziej my ochotę. Dla lepszego jutra i kolejnych dni, warto czynić dobrym już dzień dzisiejszy.

Przy odbijaniu się od przeszłości, czerpaniu z teraźniejszości i nakręcaniu się na przyszłość, nie do końca jednak jest tak, jakoby wstrzymywanie czegoś, wyczekiwanie, cierpliwość, wytrwałość i upewnianie się, nie miały żadnego sensu i celu. Czasem i chwilowe nic jest potrzebne, by oswoić się z własnymi marzeniami i oczekiwaniami, by rozpoznać jak żyć i czynić, żeby na tym niczym nie poprzestać. Bo o nic w pozornym niczeniu poza niczeniem nie chodzi, ani że nic nie ma, tylko że piękne, prawdziwe i głębokie jest samo przechodzenie od niczego do czegoś.

Dzisiejszy tekst nie jest o niczym. No bo ileż można pisać o niczym, czego nie ma. Ile słów można wylać, gdy z pozoru do niczego nie prowadzą. Podobnie jak wielu wypiera (nomen omen: wielu innych wybiera) motyw przewodni mojego skromnego bloga ze świadomości, z umysłów, z ust, z uszu, z serc, razem z błotem i kurzem spod butów i stóp. Przecież nawet jeśli ktoś ma mnie i moje życie za nic, to sam wiem, że aż tak zupełnie nic, to wcale nie znaczę. Ani inni Ludzie. Ani ten drugi Człowiek.

Dzisiejszy tekst miał być o niczym, ale nicości tu nie znajdziecie.

Nicość, pustka, próżnia, milczenie, cisza. Przed powstaniem świata, gdy nas nie ma, nim nas spłodzą, nim się urodzimy. Przez chwile naszych żyć, gdy uciekamy, gdy wszyscy zapomnieli, z dala od zgiełku wydarzeń, ludzi, miejsc. Wieczny spokój po śmierci, tylko z pozoru spokojny, bo jakże różny od pierwotnej nicości, o ile ktoś uwierzy.

A przecież w międzyczasie dzieje się całe życie. To dla pełni życia, pomimo obaw, lęków i niepewności, czasem lub częściej chcemy wypełniać i zapełniać nicość, i się to nam nierzadko udaje.

Nic — też coś może znaczyć, nie być pustką, lekceważącym przemilczeniem, frapującym pominięciem. Nie być zawiedzionym niedostrzeganiem, bezsilną ignorancją, bolesnym znieważeniem. Może okazać się przygotowaniem się do pełni, która tę pustkę wypełni. Do działań, którym należy powoli, acz konsekwentnie, nadać szerszy sens.

Zamieniamy nic w coś, antymaterię w materię. Choćby to w fizyce klasycznej niemożliwe, ale już w fizyce kwantowej próżnia też ma energię, a z anihilacji antymaterii z materią też promieniują niewielkie kwanty energii w postaci fal, takich samych jak światło, choćby dla ludzkiego oka niewidzialnych. To zapadnięcie się materii i antymaterii, także w jednym niemal zerowym punkcie czarnej dziury za horyzontem zdarzeń, którego jakby go nie było, a jest, dla naszych trzech wymiarów z pozoru nieistotne, ale w pozostałych wymiarach jakże ważne, z nich tworzą się nowe, być może lepsze światy.

Nie chcesz, żeby po tym tekście rzeczywiście nic nie zostało? To działaj, czyń. Bądź lepszy/a. Kochaj swojego człowieka, swoją połówkę lub swojego połówka. Kochaj innych Ludzi. Szanuj innych Ludzi. Motywuj do bycia tu i teraz razem lepszymi. Powiedz dobre słowo. Pomóż. Działaj.

Kiedyś nie potrafiłem pstrykać palcami. Nie dobrze jest zmieniać uczucia, emocje, poglądy, podzielane wartości, wypowiadane słowa, wagę ciała, tak bez żadnego znaczenia, ot tak, [pstryk], na pstryknięcie palca. Dla niektórych pstryknięcie palca nic nie znaczy, nie potrafią, nie dostrzegają, nie doceniają gestów tylko bodźce. Dla innych pstrykanie jest wyrazem pogardy, na obraz poganianego Kelnera, Taksówkarza czy Sługi. Nielicznym zwraca uwagę, bez negatywnych skojarzeń, by wytężyli słuch i wzrok. Gdy jest się zdolnym do zareagowania na jedno pstryknięcie dla wyjątkowej osoby, o ileż większe działania i emocje — niż nic — wzbudzać ona będzie wciąż pstrykając do nas palcami... Mały gest, duże możliwości.

Nic już, muszę już kończyć... Właściwie o niczym takim nic szczególnego nie napisałem. Niby nic, a jednak...



Sami Yusuf, Forgotten Promises, 2012

2012-11-25

Liebster

A ja tak nie lubię łańcuszków :P
Wyróżnienie Liebster Blog jest nagrodą otrzymywaną od innego blogera w celu wzajemnego poznania się i pochwały za dobrze wykonaną pracę na blogu. Otrzymują ją blogi o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje to możliwość zwiększenia liczby obserwatorów i czytelników. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię wyróżniła. Następnie Ty odznaczasz 11 kolejnych blogów, musisz je koniecznie poinformować o tym, oraz zadać im 11 pytań. Nie wolno zwrotnie wyróżniać bloga, który Cię  nominował.
...tym nie mniej podziękowania należą się dla Jane Navrotzky z bloga Wyżalarnia pierwotna za wyróżnienie!! :) :) Dzięki!

Nim odpowiem na zadane mi przez Jane pytania, Autorce i Autorom wybranych przeze mnie blogów zadam własne pytania. Wybór blogów i pytań był ciężki, niestety, liczba 11 zobowiązuje. Jeden blog wyróżniam tylko w myśli. Kolejność blogów alfabetyczna. Zaskoczonych niniejszym blogiem polecam zacząć od początku.
  1. Bez odwrotu
  2. Halfdevilangel - just smile ;-)
  3. Homo sacra res homini!
  4. Jestem a jakby mnie nie było
  5. Moje pstrykanie
  6. PANOPTIKUM OBJAZDOWE
  7. Pasja vs. Praca 
  8. Po Drugiej Stronie Lustra
  9. TOMASZ POST
  10. Two Bored Men
  11. Z życia lekarza stażysty
Gratuluję! :D

Ale nie ma tak łatwo :P :* bo równocześnie trzeba odpowiedzieć na moje pytania:
  1. Jak długo i po co prowadzisz bloga?
  2. Dlaczego warto kochać?
  3. Jak daleko w chwili, gdy pierwszy(!) raz czytasz to pytanie, znajduje się człowiek, którego kochasz najbardziej?
  4. Co w życiu najtrudniejszego musiałeś(aś) zrobić dla człowieka, którego kochasz lub kochałeś(aś)?
  5. Na czym polegała najpiękniejsza z chwil Twojej minionej miłości?
  6. Kiedy i co ostatnio zrobiłeś szalonego lub nietypowego w swoim życiu?
  7. Jutro umrzesz, już się pogodziłeś(aś). Jak spędzisz ostatnie godziny?
  8. Jakie najdrobniejsze elementy Twojego życia w ostatnim tygodniu przyniosły Ci (choćby chwilowe) szczęście?
  9. Masz płatny trzytygodniowy urlop i kasę. Gdzie jedziesz i z kim?
  10. Jestem gejem, idę ulicą w centrum Twojego miasta z moim facetem, niby nie wyróżniamy się, ale i tak jakiś Homofob domyślił się i teraz głośno nas wyzywa i znieważa. Mijasz nas. Czy i jak słownie zareagujesz?
  11. Czego jeszcze potrzeba, by Człowiek przestał upodlać drugiego Człowieka, a zamiast tego szanował bezwarunkowo?
W oryginalnej wersji, nim łańcuszek opuścił kraje anglojęzyczne, prócz pytań zawierał również 11 różnych faktów o blogerze, nieujawnionych wcześniej na blogu. Proponuję przywrócić tę część łańcuszka i proszę również o ich podanie.


A oto odpowiedzi na pytania zadane przez Jane Navrotzky:


1. Jakie jest Twoje najszczęśliwsze wspomnienie z dzieciństwa?
Wujek na wsi zabrał moją i swoją rodzinę wozem konnym na piknik do lasu, w okolicy którego żyli nasi przodkowie.

2. Jaka najbliższa osoba kojarzy Ci się ze słowem "spokój"?
Mój Tato.

3. W jakim stylu — klasycznym czy nowoczesnym jest urządzone Twoje mieszkanie?
W żadnym stylu, a jeżeli już, to nowoczesnym (późny PRL). Uświadomiłem sobie, że nie czuję się jak na swoim (mieszkam z Ojcem — przyp. aut.) i dlatego nie śmiałem dotąd proponować zmian. Kiedyś mój własny pokój przemeblowywałem dwa-trzy razy w roku...

4. Jaki jest tytuł książki leżącej najbliżej Ciebie, o czym opowiada i jaka jest jej historia?
Martin Gray, Siły życia. Poradnik motywacyjny osoby, która straciła rodziców i rodzeństwo w niemieckich obozach koncentracyjnych, a żonę i dzieci w pożarze domu. Ciężkie, tragiczne życie.

5. ... co sobie w tej książce cenisz?
Pomimo tego, szczęśliwe życie. Odzyskał wewnętrzny spokój, motywację, nadzieję. Trafia do czytelnika. Potrafi się tym wszystkim dzielić. Książkę znalazłem przypadkowo.

6. Twoje największe marzenie to...?
Aktualnie, podróż z partnerem przez całe Stany Zjednoczone Ameryki.

7. Coś, czego najbardziej się boisz to...?
Aktualnie, że jak umrę, niektórzy chcieliby wybielić niniejszą kartę mojego życia, czyli to, że jestem gejem. Może szybko o mnie zapomną, ale póki będą pamiętać, nie chciałbym, żeby cokolwiek było wykreślane.

8. Ile dekad życia jest już za Tobą?
Trzy.

9. Kiedy i w jakich okolicznościach założyłeś/aś swojego bloga?
Bloga założyłem 15 lutego 2012 r. po obejrzeniu filmu Tajemnica Brokeback Mountain (por. Początek).

10. Jak długo prowadzisz swojego bloga?
Tego bloga prowadzę 9 miesięcy.

11. Jakiego typu ludzi nie znosisz?
Nie mam ani typów Ludzi, ani takich, których nie znoszę. Są jednak tacy, których dla własnego bezpieczeństwa lub spokoju raczej omijam.

A teraz jedenaście różnych faktów nieujawnionych wcześniej na blogu. Post factum dopisując, wyszło na to, że wszystkie dotyczą dzieciństwa i przeszłości. No niech będzie, ale nie planowałem. Być może sprowokowało to pierwsze pytanie powyżej (Jakie jest Twoje najszczęśliwsze wspomnienie z dzieciństwa?).
  1. Za młodu czytałem dużo książek. Jako zamówiony przez siebie prezent urodzinowy dostałem encyklopedię powszechną PWN. Teraz komputer i pozostałe zajęcia skutecznie udają, że na książki nie mam czasu.
  2. Tego bloga nie byłoby, gdybym pochylony nad książką trzymał głowę centymetr (czy kilka cm) bliżej w czasie, gdy znad biurka spadała ciężka szklana kula wypełniona po brzegi muszelkami. Roztrzaskała się na książce, nad którą się pochylałem. Anioły istnieją. Tego bloga mogłoby również nie być, gdyby ręka Przyjaciela nie pociągnęła mnie do tyłu przed przejeżdżającym tramwajem, którego nie widziałem ani nie słyszałem.
  3. W dzieciństwie uwielbiałem słuchać opowieści i ciekawostek o członkach mojej rodziny. Oj działo się, działo!
  4. W podstawówce sam robiłem domowe doświadczenia z sił elekromagnetycznych i chemii. Dziś sam jestem w szoku, że to przeżyłem :)
  5. Lubię również muzykę klasyczną. Pierwszą płytą CD jaką mi Mama w dzieciństwie kupiła jest I koncert fortepianowy Czajkowskiego.
  6. Jako dziecko pisałem scenariusze przedstawień i chciałem zostać scenarzystą, reżyserem lub aktorem. Próbowałem nawet czegoś na kształt kółka teatralnego. Jak wiadomo, pisać dalej lubię.
  7. Mam mieszane wspomnienia z podstawówki. Te dobre chowają się pod tymi złymi, bo się wyróżniałem (czy tylko ocenami??) i często byłem przedmiotem niezrozumiałych docinków i drwin. Wiem, wiem, nie ja jeden, ale różni są ludzie, dla mnie miało to swoje skutki, kilkanaście kolejnych lat coraz bardziej zamykałem się w sobie.
  8. W latach podstawówki, miałem misia, którego wsadziłem w sweter i spodnie, ramiona i nogi wypchałem puszkami po piwie (zabranymi od kuzyna), tułów poduszkami. Udawałem, że mam z kim pogadać, że ktoś mnie rozumie (nie mam rodzeństwa). O homoseksualności nie miałem z kim rozmawiać.
  9. Nim nazwałem siebie gejem, miałem na koncie kilka platonicznych zauroczeń (do kolegi w ostatniej klasie podstawówki, dwóch innych w różnym czasie kolegów w liceum, dwóch studentów na studiach, a nawet, wstyd się przyznać, w pracy). Nie dawałem po sobie poznać (tak mi się wydawało :P), ani nic z tym nie zrobiłem (przecież wydawało mi się, że nie mogę  być gejem), wszystko wygasił czas. Ale na studiach jeden skapnął się, że go zbyt często śledzę wzrokiem, bo kiedyś sam podszedł się przywitać (i tyle miałem z nim kontakt), co rozbawiło jego kolegów (zapewne chwilę wcześniej założyli się, że wpadł mi w oko). Ehhh... :)
  10. Jako dziecko myślałem, że skoro kobiety mnie nie pociągają, to muszę zostać księdzem. Nie wiem skąd takie przeświadczenie, ale myślę, że niejeden kapłan stąd się wziął. Dobry kapłan, zaznaczmy (zastrzegając, że statystycznie większość powinna mieć mainstreamową orientację). Bogu dzięki, że mnie to ominęło.
  11. Jako dziecko lubiłem fotografować. Chyba dziecinnieję, bo mi to wraca.

Z ciekawszych pytań poprzedników:
  • W jakiej sytuacji i kiedy skakałeś/łaś ostatnio ze szczęścia? (Emma) To było tak dawno temu, że nie pamiętam, gdzieś w podstawówce. Nauczyłem się powstrzymywać emocje i dopiero powoli uczę się je uwalniać.
  • Co Cię ostatnio wkurzyło/wkurza? Zrównanie z błotem moich uczuć w nocy z 1 na 2 września br.
  • Kto jest najważniejszym człowiekiem w Twoim życiu? Chciałbym kogoś takim uczynić, ale tymczasem jestem nim ja sam i niestety wcale nie wynika to z egocentryzmu.
  • Załóżmy, że spotykasz Boga. Co do niego mówisz? Dziękuję, przepraszam, proszę. Za życie, za ułomności, o szczęście.
  • Wymień jedno swoje spełnione marzenie. Kupno lustrzanki.
  • ...i jedno takie, które czeka na spełnienie. Grand Canyon.
  • Jakie cechy najbardziej u siebie lubisz? Wrażliwość, szczerość.
  • ...jakich chciałbyś się pozbyć? Brak wiary w siebie i odwagi.
  • Wymień 3 rzeczy, które są dla Ciebie najważniejsze w relacjach międzyludzkich. Empatia,  chęć do rozmowy, szacunek do człowieka.
  • O czym myślisz, gdy patrzysz w nocne niebo? (Anna Maria Urbańska) Żyjemy tak szybko, poznajemy tak mało świata, a jest taki piękny.
  • Pióro, długopis, a może już tylko komputerowo? (la_pinguin) Większość po klawiaturze, ale często używam pióra (takiego na naboje atramentowe).
  • Jaki lakier masz obecnie na paznokciach? (Aleksa) nie mam :P
  • Ulubiony przedmiot w szkole? (EjBi) W podstawówce i liceum — matematyka.
  • Brunet czy blondyn? (Asja) Mężczyzna.
  • Ulubiony kolor? (eM) Tęczowy.
  • Film, który szczególnie utkwił Ci w pamięci. (Kruszynka) Zgadnijcie ;) choć mam więcej takich.
Czy komuś udało się ustalić źródło łańcuszka? Jane Navrotzky, Zbyszekspir, Anna Maria Urbańska, la_pinguin, Prokrastynacja, Aleksa, ewelina, EjBi, eM, Karola (fajne logo!), Kruszynka, m@dzia, Emma, Peacock (greetings from Poland!). Tu skapitulowałem (02.11.2012), wcześniej łańcuszek pełzał po blogach anglojęzycznych.



Lana Del Rey, Ride z albumu Paradise, 2012



Będzie lepiej, czyli It Get's Better już w Polsce!

2012-11-22

Waga

Słowa i gesty mają dużą moc, ale czasem ich waga bywa niedoszacowana i niedoceniona, innym razem są przeceniane i przewartościowane. Poświęcamy zbyt wielką, a zarazem zbyt małą, uwagę słowom i gestom wypowiadanym lub przemilczanym przez ludzi, zamiast im samym (tzn. Ludziom), ich uczuciom, emocjom, problemom i życiu. Ileż to razy nieporozumienia, niechęć do trudu rozmowy, łatwiejsze domysły i niechęć do bycia pierwszym, który przyznaje się do winy, pierwszym wyciągającym rękę pomimo ogólnej niezgody, zaważyły na relacjach między ludźmi. Płacimy za mało za odwagę, z jaką nam przychodzi po prostu zrozumieć i widzieć w kimś człowieka i dać innym zobaczyć człowieka w sobie.

Czyż zbyt dużej wagi nie poświęcamy pogrążaniu się we własnej przeszłości, nie wyciągając z tego żadnych wniosków dla siebie na teraźniejszość i przyszłość? Czyż jeszcze większej wagi nie poświęcamy cudzej rzeczywistości: cudzej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości; potępiając tę pierwszą, obrzydzając drugą i odbierając trzecią? Czy nie lepiej byłoby tworzyć tylko jakąś dobrą wspólną nadzieję?

Niektórzy zbulwersowani Czytelnicy poczytują mój bezwarunkowy szacunek do Człowieka niezależnie od życiowych gór i dolin za lub przed nimi — za bezkrytyczną afirmację homoseksualistów.

A niby dlaczego miałbym się skupiać na tym, co w ludziach złe? Ani wzbudzać w innych, ani sam tego przyjmować nie chcę. Wolę szukać i dostrzegać dobre strony człowieczeństwa, tylko takie też własną nieskromną niedoskonałą osobą możliwie dobrze uzewnętrzniać. Choć nie zawsze dość dobrze mi to wychodzi w realu, jakbym chciał, to próbuję. Nie potrzebuję wciąż obracać mojej uwagi wokół tego, co mi się nie podoba w byciu homoseksualistą, bo nie mam na to wpływu, że taki jestem. Mam natomiast wpływ na to, jakim jestem człowiekiem. Nie potrzebuję krzyczeć o tym, co mi się w innych Homoseksualistach nie podoba. Niektórzy robią to i tak, mnie tam już nie trzeba do przytrzymywania bitego. Aż nadto niesłusznie bitego. Być może więc, im bardziej mną wstrząsa cudza nienawiść, nieakceptacja i nietolerancja, brak szacunku, odbieranie godności czy upodlenie (zwał jak zwał), tym i ja bardziej próbuję równoważyć to, podkreślając mój szacunek dla Człowieka. Nigdy nie przypuszczałem, że przewrotnie zgodzę się to nazwać afirmacją.


Tak, afirmuję, że homoseksualność / homoseksualizm istnieje, że ukrywanie go i milczenie na ten temat utrudnia Homoseksualistom szybkie i możliwie małoproblemowe dokonywanie prawidłowych wyborów na całe życie. Przy okazji, zaciemnia przeceniane przez Heteroseksualistów statystyki. Utrudnia, co nie znaczy, że uniemożliwia, ale nie wszyscy są dość silni i niezależni od innych Ludzi. O Nich walczyć muszą inni, skoro nie Ty, skoro nie Oni. Walczyć podpowiadając, żeby to dobro w sobie, a nie tylko zło, które wytykają, odnaleźć chcieli.

Tak, afirmuję Homoseksualistów, Gejów i Lesbijki, że istnieją, że są Ludźmi, że mogą kochać, że mogą tworzyć trwałe związki, że w parze czy samotnie zasługują na szacunek społeczeństwa bez względu na orientację, a jeżeli czymkolwiek innym realną krzywdę wyrządzają, to przecież nie wynika to z orientacji. Krzywdzą ludzie, a nie seksualizmy wszelakiej maści. Mało stereotypowy jestem, wypełniać niepasujących mi modeli życia (np. hedonistycznego) osobiście nie zamierzam, ale aprobuję cudze prawo do własnych dróg poszukiwania szczęścia, dopóki nie sprowadza to ich do nieszczęścia dla wielu.

Tak, afirmuję bezkrytycznie, bo nie moją rolą jest krytykanctwo. Już wystarczająco wielu domorosłych Krytykantów krzyczy i zadymia obraz po kraju i świecie. Niedoskonale próbuję wyzbyć się krytyki, jeśli namacalnie nie doprowadziła do niczego dobrego, tylko odebrała nadzieję i wiarę, a Niejeden odbiera miłość i nawet życie.

Wobec zarzutów i niezgody, wolę przyznać się, uznać rację, afirmować jak mi zarzucają, niech już nawet będzie, choćbym dotąd w duchu przed sobą wypierał się afirmacji. Jeśli tylko liczę na to, że w ten sposób mnie zrozumieją.

Jeśli poświęcanie uwagi złu w Ludziach i jego opiętnowaniu najgłośniej jak tylko się da — najwyraźniej nie doprowadza do niczego dobrego, to może najwyższy czas umożliwić Ludziom działanie dobru, nie przeszkadzać mu, kierując przewrotnie zbyteczną i nieproporcjonalną(!) uwagę i uwagi w drugą stronę, lecz dobrze motywować.

Jeśli wsparcie otoczenia ułatwia trwanie związku po przeminięciu zauroczenia, to co do zasady jestem „za” prawnym uregulowaniem związków bez względu na orientację. Jeśli ukrywanie się przed złym światem sprzyja podwójnej moralności, to co do zasady jestem za coming outem. Jeśli nieakceptacja i ukrywanie się mają swoje przyczyny i swoje skutki, to metody statystyczne zawodzą, bo grupy badawcze są nieporównywalne i niereprezentatywne, bo liczby nie pokazują rzeczywistości, bo każda z grup ma inne problemy, z którymi się zmaga, bo do niektórych grup nie można dotrzeć ani oszacować liczebności.

Czy przypadkiem nie jest tak, że obawa o zarzut afirmacji „zła” — nie doprowadza nas do ślepoty na dobro, jakie jest w Ludziach? Że walcząc z czymś, co my postrzegamy za wcielone zło, nie tylko żadnego zła nie zmniejszamy, ale zabijamy nadzieję i chęć na dobro, i odbierając to dobro, tak naprawdę inspirujemy zło? I to dokładnie odwrotnie proporcjonalnie do brukowych intencji?



Tak, ma rację niesfotografowana część nastrojowego spotkania ;) mówiąc, że mam odwagę lub muszę być odważny. Ja dodam, że odważny — w ogóle już istniejąc, żyjąc. Cóż począć, nic więcej poza kontynuowaniem życia mojej skromnej osoby nie mogę zrobić. A może jednak.

Nie potrafię i nie chcę sam biec do życiowej mety, pragnę czerpać i dzielić się życiem na coraz to dalszych dystansach wobec takiego mnie, jakim (nie)byłem kiedyś.

PS. Pozablogowe życie wyczerpuje czas tak bardzo, że nie potrafię tak pięknie jak V. na bieżąco blogowo odzwierciedlać tego, czym zaprzęgnięta jest moja głowa. Wychodzi więc na to, że ostatnio na blog wskakują tematy sprowokowane z zewnątrz. No i niechcący pozostaję w motywie przewodnim. Co nie znaczy, że innych tematów w moim życiu nie ma — jest wręcz odwrotnie, stąd przerwy w blogowaniu, ale czasem można też coś skomentować.


Hudson Taylor, Won't Back Down, 2012

2012-11-03

Pryzmat

On już odszedł, ale ja jestem. Nie jestem Nim, ani Go nie zastąpię, ani nie odpowiem za Niego na Twoje pytania. Ale skoro już jakoś na siebie trafiliśmy, może porozmawiamy jak Ludzie? Znów przepraszam, bo w lawinie moich słów nie dostrzegłem Twoich. Zapomnijmy na chwilę o wszystkim, co było lub czego nie było dotąd. Dla Ciebie jestem nikim, na nic sobie od Ciebie nie zasłużyłem, a mimo to proszę o wysłuchanie.

Masz rację, że nie wiem, jak może się czuć Kobieta, która zakochała się w mężczyźnie, który okazał się być gejem. Ani nawet co czuje gej, który opuszcza zakochaną w nim Kobietę.


Owszem, pisałem kiedyś o Koleżance, z którą zerwałem kontakt. Nie chcę uzurpować sobie Jej słów ani uczuć, bo przecież nawet poza blogiem takie nie zostały wyrażone. Znaliśmy się od szkoły średniej. Żeby uciąć spekulacje, domysły i niedopowiedzenia: nigdy nie byliśmy „parą” — to na pewno nie (sic!). Z mojej strony lubiłem po prostu Jej towarzystwo, łączyło nas zainteresowanie  kabaretem i sprawami wiary. Nigdy nie proponowałem wprost żadnego chodzenia ze sobą, żadnych randek, ani nie było to przedmiotem sugestii, pytań czy rozmów. Nasze spotkania wyglądały dokładnie tak jak z innymi moimi znajomymi, bez względu na płeć. Jak Ona widziała moją niedoskonałą osobę, ja nie będę się wypowiadał. Już prędzej mógłbym bezpodstawnie domyślać się i uzurpować, że „nas” razem chcieliby widzieć jej Rodzice.

Nasza znajomość osłabiła się pod koniec tak bardzo, że śmiała się, nie dowierzając, gdy po kilku miesiącach Jej milczenia poinformowałem Ją, że moja Mama zmarła po dłuższej chorobie. Potem śmiała się też z mojego przesadnego — jak oceniła — smutku na pogrzebie. Być może nie chciała mnie urazić ani obśmiać, ale tak się poczułem i w żałobie miałem do tego prawo. Nigdy Jej nie powiedziałem, jak bardzo mnie to wtedy zabolało. Ani że już dawno Jej to wybaczyłem.

Gdy ja potrzebowałem żałoby i samotności, nie odpuszczała. Pojawiały się różne preteksty i tematy, bym nie był sam. Być może tylko chciała być dobrą Przyjaciółką. Wtedy wydawało mi się, że Ona mogłaby chcieć przedefiniować naszą znajomość w stronę damsko-męską od tej typowej strony. Sugerowała to wieloma aluzjami.

Ja zaś wiedziałem, że nie pociąga mnie ani Ona, ani inne Kobiety, a mężczyźni. Nie wiedziałem wtedy, co w związku z tym chcę, mógłbym, mam prawo lub odważę się — czynić lub nie czynić w całym życiu. Wolałem maskować wszystko, po czym ktoś z zewnątrz mógłby mnie posądzić o homoseksualizm. Niejedno zauroczenie do chłopaków bezczynnie przeminęło. Nie cofnę tego, czego nie było. Nie dodam sobie wstecz odwagi i dojrzałości. Przecież wtedy jeszcze nie definiowałem siebie jako geja, co najwyżej jako osobę mającą homoseksualne skłonności, które kiedyś mi miną, ale absolutnie, przenigdy jako geja. A przecież nie chciałem zawieść oczekiwań Mamy na wnuki i synową. A mimo tego, nie chciałem Jej ani żadnej innej krzywdzić, udając coś, czego nie było. Nie potrafię i nie chcę kłamać, być nieszczery.

Zderzenie żałoby, gniewu po wyśmianiu mnie i Mamy, natarczywości z obawami o miłość, niezaakceptowanej orientacji seksualnej, emocjonalnej i życiowej niedojrzałości, niezintegrowania seksualnego, wszystko to spowodowało, że zachowałem się jak się zachowałem. Krótkim SMSem zerwałem kontakt. Ona przyjęła to do wiadomości, nigdy potem się nie odezwała.

Nie żałuję, że „byliśmy” wzajemnie w swoich życiach, że się znaliśmy od dobrych stron. Jestem Jej wdzięczny za każde słowo i uśmiech.



Możesz od Niego lub mogłabyś ode mnie oczekiwać, żebyśmy Ci jasno postawili kawę na ławę, że jesteśmy gejami, że nie macie szans. Albo najlepiej, gdybyśmy w ogóle nigdy nie stawali na drodze żadnej Kobiety.

Tylko to nie jest wszystko, (brzydki przecinek), takie proste... (gdybym palił, tutaj bym zapalił)

Nie wiem jak było w Jego przypadku...

Owszem, ja wiedziałem, jaka płeć mnie nie pociąga, a jaka – tak. Ale skoro wszyscy wokół oczekiwali ode mnie czegoś sprzecznego z moją naturą, obśmiewali i krytykowali homoseksualizm, a nie trafiłem wcześniej na żadną pomocną dłoń, no to co ja mogłem innego o sobie samym myśleć...

Nie jestem kamieniem, jakim być może w desperacji chciałabyś czasem w tego czy innego mężczyznę rzucić. Nie mam serca jak głaz. Moje słowa być może zarozumiałe i puste, być może nawet serce i rozum jeszcze bardziej niż słowa, a może przeciwnie, ale teraz to nieistotne, bo masz prawo widzieć tylko te fragmenty, które potrafisz, a ja pozwoliłem, zobaczyć i wstrząsnąć.

Przede wszystkim, za każdymi słowami, w tym moimi, jakiego by nie miały zamiaru i odbioru, siedzi żywy człowiek z krwi i kości. Z własnym bagażem (nie)doświadczeń, bolesnymi przeżyciami i wspomnieniami. Zagubiony, niedoskonały, popełniający błędy i poszukujący szczęścia i miłości.

Ale wtedy nie byłem gotowy na takie uczucie, ani od płci przeciwnej. Być może powinienem był widzieć coś więcej, domyślać się, zapytać. Ale przecież nie tego u Niej szukałem.

A co by było, gdyby Ona była bardziej śmiała i zdefiniowałaby nas głośno przez pryzmat miłości? Albo gdybym ja był mniej asertywny i bardziej ulegał presji otoczenia (Mamy, ciotek i wujków, znajomych itd.) na posiadanie dziewczyny? Gdybym potrafił i dopuszczał możliwość drobnych kłamstewek, bo przecież podobno wszyscy tak robią? Gdybym jednak „spróbował”, jak zalecał mi Ksiądz(!), jak to jest być w związku z kobietą?

Teoretycznie mógłbym próbować i testować w sobie rozpoznać jakieś ślady heteroseksualności, być może coś by mnie kiedyś zaczęło pociągać w kobietach. Wtedy, być może na płynnej skali seksualności, byłoby mi bliżej do biseksualizmu, a dalej do homoseksualizmu, może już sam bym nie wiedział, do której płci mnie bardziej ciągnie ciałem i duchem. Może gdybym był inny, albo jeśli Twój On taki był, można by pragnąć bliskości ciała lub duszy tej samej płci po latach skrytego biseksualizmu. Albo praktykować emocjonalny związek lub aktywność seksualną niezgodnie z prawdziwą orientacją. Jesteśmy różni, rozpoznajemy siebie w różnym czasie, stopniu, okolicznościach i osobach.

Nie wiem, jak bardzo musiałbym chcieć wypełniać heteronormatywne wzorce, do których nie pasuję. Jak jeszcze bardziej musiałbym się czuć nikim i nic nie wartym przedmiotem, jeszcze bardziej niegodnym szacunku innych Mężczyzn i Kobiet lepszych ode mnie, jeszcze bardziej winnym wszystkich odczuwanych skłonności wobec Mężczyzn — żeby w tak desperacki sposób próbować zasłużyć i zdobyć sobie szacunek, uznanie czy akceptację otoczenia, poszukując tego przy Kobiecie.

A może to wcale nie o to by chodziło. Może z czasem wydawałoby mi się, że dotyk i bliskość każdego drugiego ciała, człowieka i duszy, są „fajne”, a już nie ważne jakiej płci, przecież w trakcie związku, pocałunku, zbliżeń — można niepostrzeżenie wyobrażać sobie wszystko, co naprawdę nas podnieca. Co musiałoby się zmienić, żebym chciał i potrafił tak siebie i wszystkich oszukiwać?



Słowa mają wielką moc. Słowa matki, która czeka na wnuka. Słowa ojca mówiącego, że mógłbym już sobie znaleźć dziewczynę. Słowa chrzestnego, że pozna mnie z jakąś dziewczyną. Słowa przyjaciela, że wokół mam tyle fajnych dup (proszę wybacz Mu, ja tak Was nie nazywam). Słowa kolegi, że X to pedał w dupę ruchany (znów, przepraszam za cudzą wulgarność). Słowa katechetki, że Bóg nienawidzi homoseksualizmu. Słowa biskupa, że związki jednopłciowe zagrażają rodzinie, którą tak cenię. Słowa polityka, że homoseksualiści to zboczeńcy i pedofile, których trzeba wywieźć za granicę.

Czy ten młodzieniec, który ze mnie kiedyś był, albo z tego Człowieka, który Ciebie zostawił, był wówczas w stanie przeciwstawić się wszystkim takim słowom?

Słowa mogą być silniejsze od nas samych, możemy ich nie udźwignąć, tak jak Bobby Gryffith. Sami możemy nie być zdolni, by wstać z kolan i zauważyć słońce ponad naszymi uszami. Łatwiej nam przeżywać cudze oczekiwania jak własne życie, niż się przeciwstawić utartym schematom.



Ty jesteś Kobietą, pięknym i wrażliwym Człowiekiem, w którym pojawiło się (jak mogę się tylko domyślać) żywe i prawdziwe uczucie. Nie wiem, czy i co żyło w Twoim „Nim”. Jaką miał przeszłość, jakie otoczenie, co w środku przeżywał, czy i czego był świadomy i odważył się coś z tym zrobić i co.

Wszyscy jesteśmy ludźmi w szkole życia. Każdy ma własny program nauczania, ale nauczycieli, przedmioty i gabinety musimy szukać sami. Niektórzy zdążamy na lekcje i egzaminy, inni — jak ja, dopiero w wieku 30 lat — spóźniamy się i próbujemy przejść na powtórce lub warunkowo.



Nie, nie ja jestem od potępiania kryptogejów udających związki z Kobietami lub takich, którzy co prawda Je kochali, ale nie mogli pokochać w pełni, nie mogli dać Im szczęścia lub sami (po)czuli się nieszczęśliwi. Ani takich, którzy pomimo lat tkwienia w kłamstwie, postanowili je przerwać.

Nie ja jestem od potępiania. Ty możesz potępiać, nienawidzić, gniewać się, być rozczarowana, skarżyć się, odradzać, doradzać, krzyczeć, milczeć, skreślać, wszystko czuć i robić. Możesz. Ty.

Ale nie ja. Bo to ja zawiniłem niedojrzałością. To ja nie poszukiwałem, kiedy byłem powinienem. To ja się nie odważyłem za młodu. To ja zgrzeszyłem zaniechaniem i bezskutecznym czekaniem na przeminięcie takiego mnie, jakim jestem. To ja dałem wiarę Waszym definicjom normalności. To ja, choć się zamykałem, to jednak na szczęście nie odciąłem się od Ludzi, w tym Kobiet, całkowicie. To ja pierwszy wystawiłbym się do ukamienowania, jeśliby tylko to przywróciło Ci utraconą miłość, na którą zasługujesz, tyle że w innym Mężczyźnie — heteroseksualnym.

Nie wiem, co przeżywał Twój homoseksualny były Mężczyzna, jakie myśli, uczucia i pragnienia kierowały Nim zanim Ciebie poznał; ani gdy tworzyliście parę, spędzaliście wspólne chwile; ani co pchnęło Go do zakończenia Waszego związku lub znajomości; czy pokochał lub zauroczył się w mężczyźnie; czy stchórzył, czy nie potrafił, czy się zgubił. Zapewne mógł to zrobić na tysiące innych, lepszych, uczciwszych, godniejszych Ciebie i siebie sposobów. Na pewno mógł. Tylko czy wiedział i potrafił? Czy był wtedy do tego gotów?

Czy teraz, gdyby tylko On mógłby być gdzieś w pobliżu, potrafiłabyś wybaczyć Mu? Spróbować zrozumieć, pod jaką presją żył i jak skomplikowane emocje Nim musiały targać, że tak postępował i ostatecznie postąpił? Że nie potrafił wystarczająco szybko i zdecydowanie zdefiniować wszystkiego? Potrafiłabyś zaakceptować, że nie jest taki, jak chciałaś, jak wszyscy od Niego żądali? Wybaczyć, że nie był wystarczająco doskonały, by przejść obok Ciebie nie dość obojętnie, ale przynajmniej bardziej dojrzale, niż faktycznie był? Może już to zrobiłaś? To zatem czego jeszcze Ci brakuje, by pozwolić Mu odejść z Twoich myśli, skoro tu jesteś? Poszkodowani sytuacją byliście oboje, ale tylko Ty wciąż masz jeszcze czas, by się z tym pogodzić.

Przez jaki jeszcze pryzmat musimy przepuścić nasze niedoskonałe osoby, by dostrzec w nas Ludzi?



Emma Marrone, Sarò Libera z albumu o tym samym tytule, 2011



Mika, Rain z albumu The Boy Who Knew Too Much, 2009

PS. Dzięki Tobie wiem, że chcę jeszcze raz rozlać mleko, które już się rozlało. Chcę porozmawiać z moją dawną Znajomą. Pomożesz mi?

2012-10-31

Halloween

Znajomi chcieli mnie wyciągnąć na jakieś przyjęcie na Halloween dzisiaj, ale nie poszedłem :/

Już nawet byłem gotów iść tam, mimo głośnej zapowiedzi obecności trzech nadmiarowych singielek, choć raczej unikam prowokowania niepotrzebnych sytuacji, których domyślą się nieliczni. Chciałem iść, choć nie dopracowałem planów jutrzejszych i pojutrzejszych spotkań na podwójne ;) święto. I nie, nie złapałem jeszcze przeziębienia. Ani nawet brak charakteryzacji na twarzy czy odpowiedniego przebrania mi nie przeszkodził.

Opuszczając szafę i schodząc z wagi, po prostu zapomniałem przeskoczyć kilka rozmiarówek, kupując także jakiekolwiek ciemne ubrania z długim rękawem. Najnormalniej w świecie, nie mam w co się ubrać. Łatwo powiedzieć, że wystarczy bym włożył czarny sweter i czarne spodnie... Najpierw trzeba je mieć! Może to tylko wymówka? Sam nie wiem. Chyba będę musiał odkupić się dużą ilością cukierków :P

Dopiero teraz sobie uświadamiam, ile mnie w życiu kiedyś mijało. Nie chcę, by dalej mijało, choć czuję niemałą konsternację, że chyba powinienem był stać się dla pozoru... szowinistą, inaczej Baby mnie zjedzą :P a ja Facetowi coś chcę zostawić...

Kolejna Kobieta w pracy próbowała niby to naturalnie, niby niechcący wydobyć, tym razem przynajmniej ze mnie, a nie za moimi plecami, czy na wigilię w grudniu „zaproszę jakąś babę, bo chyba nie chłopa?”. Kilka razy krążyła wokół płci żeńskiej, widząc mój brak zwiększonego zainteresowania, więc mogę przypuszczać, że pytanie nie było o wigilię, tylko o płeć. A że owa Pani dysponuje nie tylko sympatycznym tupetem, bezczelnością i wścibstwem, ale i głupotą też nie grzeszy, to pewnie chwila ciszy oraz obejście tematu dały jej pole do dalszych, tym razem już  bardziej śmiałych domysłów. Na pewno musiała dostrzec, że nie ustosunkowałem się do „baby czy chłopa”.

Czy już rozumiecie, gdy mówię, że bzdurą jest to, że moja orientacja seksualna to moja prywatna sprawa? Musiałbym się odizolować od Ludzi, jak to (na szczęście nieskutecznie) robiłem kiedyś.

Owszem, póki będę mógł, nie mam potrzeby wychodzenia z taką informacją wszystkim wokół. Ale w końcu zdarzą się takie sytuacje, że mi się nie będzie chciało udawać tego, co niektórzy się domyślają lub wiedzą, tylko obie strony perfidnie udają, że niby nie ma nic na rzeczy. Na szczęście, nie zajmuje to już moich myśli.


Arisa, La notte z albumu Amami, 2012



Antonino, Resta ancora un pò z albumu Libera quest'anima, 2012

2012-10-30

Dokąd wzrok sięga

Prawda jest taka, że daleko mi do wulgarności, o którą można mnie posądzać po ostatnim wpisie. Nawet poprzez własne pokorne zgorszenie można dostrzegać, pamiętać i walczyć o godność i szacunek dla Człowieka, pomimo różnego definiowania, rozumienia i postrzegania ludzi, prawd, słów i gestów. Choć łatwo mnie wyrwać z kontekstu i wziąć za kogoś innego, niż jestem, bo przecież to tylko fragmenty nas samych.

Dla ilu z Was jestem człowiekiem? Ilu z Was nie potrzebuje myśleć o mnie przez pryzmat pełnionych ról społecznych, posiadanych dyplomów, zawodowych i prywatnych osiągnięć, życia seksualnego, popełnianych błędów, poszukiwanych cech, wyglądu, słów wypowiedzianych lub niewypowiedzianych, oczekiwanych lub niechcianych, zbyt czystych i pięknych albo zbyt gorszących? Komu niepotrzebne wszystkie etykietki, bo liczy się tylko jakim się jest, próbuje lub chce się być człowiekiem?

Te pytania mógłbym zadać tu wirtualnie, ale i ludziom w realu.

Wiem, że tak daleko wzrok nie sięga, bo ściągają go bliższe ciału jego części. Jednych motywuje to do bycia lepszymi dla ludzi, inni pozostawiają po sobie tylko niesmak.

Czy jest coś moralnie złego w tym, że jakiś byt (istota żywa lub rzecz) komuś się podoba, wywołuje pozytywne emocje na widok, dźwięk, zapach, samą myśl? Sprawia, że dusza się raduje i chce żyć? Czy moralnie złe jest samo odczuwanie, że cudze ciało jest atrakcyjne? Czy takim jest też poczucie atrakcyjności ciała tej samej płci? Jakiejś jego części? Jakiejś części osobowości?

Są ludzie i miejsca, z którymi i w których czujemy się dobrze. Dla których chcemy się zmieniać na lepsze i z czasem nam się to udaje.

Czasami takich ludzi brakuje. Innym razem, nim jacyś ludzie znikną, krzywdzą i na długo pozostawiają złe piętno na naszym życiu. Potem trudno znów zaufać drugiemu człowiekowi. Aż w końcu zjawia się taki, który przypomina nam, dla kogo i dla jakich chwil żyjemy.

Gianna Nannini, Meravigliosa Creatura z albumu Perle, 2004

2012-10-28

Zgorszenie

Po łebkach proszę mnie nie czytać i nie łechtać, bo oboje spuścimy się za szybko na nieprzyzwoite dno ciemnych miejsc, pozostawiając po sobie niemiłe wrażenia, nie zdążywszy poczuć w środku żadnej mocy, a przecież wbrew pozorom nie o to w tym wszystkim chodzi, a wręcz dokładnie odwrotnie, o ile czyta się całość między słowami...

Siewca zgorszenia, który aż do bólu wchodzi za głęboko we wszystkie poruszane tematy, tak naprawdę tylko płynnie ślizgając się po ich zarumienionej powierzchni. Zagubiony w życiu grzesznik, który wielu pięknym Osobom naraz od tyłu ukradkiem odciąga oficjalnie czyste myśli na jedną onieśmieloną i opryskaną po wielokroć twarz zgorszenia.

Chciałbym teraz widzieć Wasze twarze. Tak, tak, tak, te kąciki ust, które niemal stanęły w otworze skrywanego uśmiechu. Otoczonego przez pulsujące policzki, ściekające oparami gorącej śliny wyplutej w trakcie śmiechu.

Czy naprawdę słowa mogą być aż tak twardym mieczem, który wbije się w każdy wąski umysł? Czy wystarczająco lub zbyt dużo zdeprawowałem, by być wysłuchanym?

Serio?

Zniesmaczonych smakiem moich słów przepraszam, można wypluć bez połyku.

Czy to było o mnie? Czy to ma znaczenie, kto jest po obu stronach ekranu? Czy skojarzenia by zaistniały, gdyby nie trafiły na podatny grunt? Czy ja taki jestem, czy taki/taka jesteś Ty, lub moglibyśmy być, tak naprawdę w realu? Czy tego chcemy?

A może jedynie czasem sobie pozwalamy? Może tylko żartujemy, w zawoalowany sposób dowodząc dystansu do samych siebie i świata? Może nie powinniśmy? A może trzeba wiedzieć nie tylko gdzie, kiedy i z kim, ale przede wszystkim, w jaki sposób i po co?

Jeśli za dużo w tym pozornej wytykanej inteligencji, obiecuję poprawę, bo nie o to mi chodziło.


Słowa mają dużą moc, choćby nie były wydrukowane na etykiecie >40% alc/vol.

Słowami i człowiekiem bawić się nie warto. Jedne i drugiego łatwo wykorzystać, skrzywdzić, sprzeniewierzyć. Pomylić z czymś innym, ale wziąć na kredyt, bez możliwości szybszego zwymiotowania. Samemu stać się podartą jednorazówką, którą wiatr hula po śmietniku. Nasze słowa, nasz człowiek. Cudze słowa, inny człowiek. Innych jak siebie, a siebie jak innych.

Niełatwa to sztuka, by rozmawiać z niedoskonałymi ludźmi za pomocą niedoskonałych słów, kiedy samemu jest się niedoskonałym. Kluczem jest jednak szacunek wobec drugiej osoby. I empatyczne zrozumienie niedoskonałości każdego z tych elementów.

Łatwo mówić innym, jak powinni żyć. Oczekiwać, rozliczać, pouczać, potępiać. Bo nasze poglądy są lepsze lub najlepsze, bo nasza nauka i wiara są słuszne, a to Ty nie chcesz się zmienić. Bo Ty wywołujesz zgorszenie, a my takiego Ciebie widzieć i znać nie chcemy. Albo nawet być może my tolerujemy, ale inni nie akceptują, a ponieważ my akceptujemy ich, to nie akceptujemy Ciebie, bo się wychylasz. W ten sposób, choć żeś nasz, toś nie nasz, ani ich.

Owszem, warto czasami pomyśleć, czy i jaki skutek wywołuje nasze zachowanie i nasze słowa, oraz dlaczego nie wychodzą nam i nie oddziałują tak, jak tego oczekiwaliśmy, by wiedzieć potem, czy i jak się odezwać. W obie strony.

Czy aby na pewno to ktoś jest gorszy od nas i to ktoś nie chce naszej prawdy przyjąć? A może to ktoś ma swoje racje, a to my nie słuchamy? A jak stwierdzimy, że przecież słuchaliśmy, to warto się pokornie nawrócić, bo czy na pewno zrozumieliśmy? Serio? Czy zbyt często nie dopowiadamy sobie gotowych odpowiedzi, zamiast po prostu zapytać?

Czy oddziałując na kogoś słowami, określając kogoś jako gorszego, nie jest przypadkiem tak, że dopiero te słowa uczynią kogoś w rzeczywistości takim gorszym, jak go my malujemy, choć wcale taki nie jest? Tylko na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, tyle razy komuś coś się wmawia, że potem takim się staje, jak wszyscy dopuszczają, że być powinien?

Zarazem, czy oddziałując na kogoś własnym przykładem, słowami i zachowaniem, nie pozwalamy innym sądzić, że skoro my chcemy i czasem możemy być inni niż od nas oczekuje otoczenie, to również innym wolno więcej, a może wszystko, na innych polach? Czy mówienie o czymś, co dla nielicznych być może faktycznie może wywoływać wstręt, obrzydzenie i odrazę (a kto to sobie wyobraża?), może wywoływać zgorszenie, odciągać od wiary w Człowieka lub wiary w Boga?

Zgorszyć można wieloma rzeczami. Pocałunkiem, trzymaniem się za ręce, randką, widokiem półnagiego ciała na plaży, kawałem z erotycznym podtekstem, zakładaniem tamponu, kupnem prezerwatywy, pocałunkiem z języczkiem, określoną pozycją seksualną, ujawnieniem swojej orientacji, nieślubnym związkiem lub nieślubnym dzieckiem, złamaniem ślubów celibatu, przejechaniem czerwonego światła czy brakiem cierpliwości do własnej rodziny.

Zgorszyć można bez względu na siłę rażenia pełnionych społecznie ról. Tylko czy i kiedy zgorszenie jest uzasadnione? Czy bez podatnego podłoża by nie zachodziło? Czy przypadkiem nie jest łatwo zarzucić zgorszenia, nie pozwalając zaistnieć czemuś dobremu, co dalej po tym następuje? Czy ja już nie mogę w ogóle istnieć, bo może znajdzie się ktoś, kogo samo istnienie niezajętego, wesołego, mądrego, przystojnego i wierzącego geja (być może katolika, na pewno chrześcijanina) też gorszy?



U podstaw mojego grzesznego niedzielnego antykazania, jak prawie w każdym, coś stoi, a jak wiemy, prawie robi różnicę. Na szczęście nie wszystkim, we wszystkim i na wszystkim chodzi o to, żeby cokolwiek stało. Bo stać tak jak my chcemy, to może ileś razy, ale długo na naszym nie postoi.

Historia pierwsza

Pewien młody Człowiek swoje człowieczeństwo i wiarę w Boga oparł o kościelną grupę modlitewną (nie ma znaczenia z jakiego wyznania), która boleśnie odrzuciła Go z powodu Jego homoseksualizmu. Próbuje wciąż wierzyć, ale instytucja złożona z Ludzi uzurpuje sobie prawo do przesłaniania najważniejszych dwóch przykazań oraz Samego Najważniejszego. Wyszło to Im znakomicie, o to przecież chodziło, żeby gejów wypchać poza Kościół. Czyste szeregi w tym wszystkim były najważniejsze, a nie jakiś Pedał. Jeszcze zgorszy swoim istnieniem wszystkim pozostałych i dopiero będzie.

Czy człowiek ten ma prawo być ujawnionym gejem? Czy tamci Ludzie mają prawo totalizować życie jednostki alternatywnym wyborem: albo się wyrzekniesz grzechu, bo my to uważamy za grzech, albo dla nas nie istniejesz? Czy to jest chrześcijaństwo? Która postawa była godna naśladowania? Czy jeśli nasza wizja chrześcijaństwa Tobie nie odpowiada, to czy zabierzemy Ci Twoją? Czy za Twoimi plecami będziemy afirmować siebie uprzedmiotawiając Ciebie jako antyprzykład? Czy Twoje istnienie jest dla nas aż tak gorszące, że nie potrafimy dla Ciebie być poza tym grzechem, nawet jeśli tylko jako grzech chcemy go widzieć?

Historia druga

Pewna troskliwa Kobieta postanowiła nawrócić (nie)pokornego pisarza słów zbyt wielu. Samymi dobrymi chęciami próbowała nadrobić brak argumentacji, nie próbując nawet zrozumieć, co i dlaczego napisano na blogu o darze homoseksualizmu. Bo przecież to Ona wie, czego oczekuje Bóg, bo to ktoś zmienić się nie chce. Nie było tu miejsca na dyskusje, więc każde zranione wycofało się do swojego narożnika. Nie zauważyła tylko, że drugiego zawodnika ściągnęła... spoza ringu. Bo człowiek nawet nie chce przekraczać barierek ringu, bo może blog jest wirtualny, ale istnieje za nim jego prawdziwe życie, poprzez które chce być szczęśliwy i tym szczęściem dzielić się z innymi, a nie zlizywać wiadra pomyj, jakie na niego się wylewa. Bo to nie o to chodzi, by udowadniać i wmawiać swoje racje. Bo życie to nie sala sądowa, na której przegrany oddaje cześć wygranemu.

Kto kogo zgorszył, kto komu odebrać chciał wiarę, a skoro żaden nie chciał, to po co było w ogóle zaczynać? Czy cokolwiek po tym starciu dobrego zostało, skoro tylko jedna strona oczekiwała zmiany? Czy nie lepiej jest spisać protokół rozbieżności i poprzestać na wzajemnym, bezwarunkowym szacunku?

Historia trzecia

Pewien Chłopiec, z czasem młody Mężczyzna, z jakichś powodów upatrzył sobie w niemal rówieśniku obiekt psychicznych prześladowań. Słusznie podejrzewając w nim homoseksualizm, szokował homofobią, poniżającymi i sprośnymi słowami czy gestami, utwierdzając nieśmiałego rówieśnika w tym, że taki być nie chce. Po latach ten drugi coś w życiu osiągnął, a odbijając się od dna depresji, w końcu dorósł do bycia gejem, porzucił przeszłość, uporządkował duszę do życia z darem homoseksualizmu. Dziś nie chce żywić urazy za żadne minione słowa, bo w innych odnalazł swoje przeznaczenie. A co było, no trudno, ale minęło.

Kto w czym gorszy, kto czym kogo gorszy? Kto komu odbiera wiarę w Boga i człowieczeństwo, czy gej chodzący do kościoła, czy dewota wyganiający geja z kościoła, czy zwykły człowiek wierzący a kiepsko praktykujący, postrzegany jako ten lepszy, bo przynajmniej nie-gej?

Historia czwarta

Pewna para Mężczyzn ukrywa swój związek przed światem, nie unikając jednak Kościoła, od którego oczekuje takiej prawomyślności i czystości w sprawie homoseksualnego grzechu, jaką obecnie w Katechizmie deklaruje. Choć z wykonaniem już gorzej, gdy nie tylko we Włoszech pojawiają się księża geje. I nie jest dla Nich problemem zamiatanie sprawy pod dywan tabu, lecz publiczne przyznanie się księdza do tego, że jest gejem. W ten sposób i ja, jako gej uchylający drzwi w szafie dla wybranych (bo za plecami wiedzą swoje), czuję się zrównany z tamtym księdzem gejem. Właśnie za to, że nie udajemy, że nas nie ma. Razem z księdzem gejem dobrowolnie dołączam do zaszczytnego miana gorszycieli.

Czy jakiekolwiek nauczanie może gorszyć? Czy powiedzenie wiernym, że księża też ludzie, też mają orientację hetero- czy homoseksualną, jest już zgorszeniem i samo w sobie odbiera komukolwiek wiarę? Czy -seksualna w nazwie orientacji implikuje uprawianie seksu? Czy bez seksu przestaje się być gejem? Czy tylko o seks w związkach między ludźmi chodzi? Czy dojrzałość emocjonalna i uporządkowanie własnych pragnień i sposobu ich realizacji lub zaniechania, może wywoływać zgorszenie? Czy problemem powinno być ukierunkowanie natury na tę sama płeć, czy też pożytkowanie tego wbrew ślubom celibatu?

Owszem, do księdza geja należy dawanie dalszego świadectwa Jego człowieczeństwa i wiary. Przynajmniej my dwulicowo nie róbmy Mu pod górkę, uważając się za lepszych lub gorszych, bo takich nie ma.

Historia piąta

Pewien mądry Człowiek ma coś ciekawego do powiedzenia, przemyślenia i przedyskutowania z niektórymi Ludźmi w jakimś zakresie podobnymi Jemu. Pomimo odrzucenia przez Kościół, nie wyrzekł się ani orientacji seksualnej, ani otwartości i odwagi do dyskusji, tudzież bronienia innych duchowych wartości. Tymczasem niektóre jego inteligentne słowa trafiają jak groch o ścianę, nawet Jego współbracia w świetle rzucanym przez pryzmat wiary u podstaw pierwszego przymierza grzmią, że przesadza, więc odbiorą mu prawo do odzywania się, bo mówi niewygodne prawdy, które nie są tam mile widziane.

Czy aby na pewno? Może trzeba i taką argumentację poznać, a może nie są niewygodne, a może nie są prawdą? Może nie o to każdemu chodzi? Może każdy zapomina, że po drugiej stronie jest Człowiek? Taki, który sam ma problemy, ale mimo wszystko odpowiednio: jeden mówi, a drugi słucha? Bo przecież nikt nie bije, patrząc jak puchnie.

Historia szósta

Tytułowy bohater Modlitw za Bobby'ego popełnia samobójstwo, gdy odrzucenie przez otoczenie staje się niemożliwe do wytrzymania. Syn nie potrafi pokazać matce, że jej wsparcia potrzebuje ani o co martwić się nie musi. Matka dewotka nie potrafi zrozumieć, że jej oczekiwania wobec syna są niemożliwe i bez względu na to, kto ma rację, powinna była Mu towarzyszyć.

Zgorszenie w Matce wywołał Syn chcący żyć, i w końcu żyjący, z Mężczyzną. Czy jednak to nie Jej postawa wywołała zgorszenie w Nim, że nie mógł przyznać się do wiary w Boga przed własną matką, tylko musiał ją praktykować z dala od Jej oczu, co ostatecznie pozbawiło Jego życie sensu? Czy nie jest tak, że rację mają wszystkie strony, zarówno geje ujawnieni jak i nieujawnieni, tudzież bojący się nieznanego i źle definiowanego pozostali?

Historia siódma

Równie młody bohater Zabiłem moją matkę i jego matka nie potrafią się porozumieć, gdy w czasie młodzieńczego buntu ta nie dostrzega jego problemów, potrzeb i życia, a on nie widzi jej starań, rodzicielskiej miłości i problemów samotnego dorosłego życia.

Czy mówiąc, że kogoś nienawidzimy, naprawdę tak myślimy? A może czasem jest dokładnie odwrotnie, naszym emocjonalnym zaangażowaniem (skrajnie negatywnym) zagłuszamy prawdziwsze uczucie, że wbrew pozorom na kimś nam zależy?

Mógłbym tak jeszcze długo, i wbrew pozorom nie tylko tak, ale już kończę.

Konkluzja

Między nami ludźmi komunikację prowadzimy wprost za pomocą ustnych lub pisanych słów albo niewerbalnych gestów, którym jednak (czy to słowom, czy gestom) każdy nadaje albo przypisuje jakieś swoje własne znaczenie. Każdy ma inny słownik słów i gestów, ustalony w toku dorastania i kształcenia w takim a nie innym otoczeniu. Każdy postrzega słowa i gesty na swój sposób, nie zawsze zgodny z tym, jakie znaczenie postrzega się w innych otoczeniach. Pomiędzy stronami komunikacji tkwią odrębna przeszłość i doświadczenia, powodujące, że inne znaczenie mają słowa lub gesty na wyjściu u nadawcy, a inne na wejściu u adresata. Co więcej, niedoskonałości i zakłóceń z powodu skrótowości, uproszczeń i pośpiechu (przyznać się, ilu przeczytało wszystko powyżej?) doznaje często sam niedoskonały środek komunikacji. Przede wszystkim jednak, zaburzenie w komunikacji powodują emocje. Im silniejsze, tym trudniej prawidłowo się wysłowić, tym trudniej prawidłowo usłyszeć i odczytać, zgodnie z intencjami nadawcy i aktualnymi predyspozycjami odbiorców.

Słowa i gesty mają dużą moc oddziaływania. Deklarowana asertywność kończy się tam, gdzie każdy potrzebuje akceptacji otoczenia, by współistnieć obok, jeśli nie pośród innych ludzi. Ich działanie może przynosić jednostkom i społecznościom wiele dobrego lub złego. Mogą też zgorszyć na wiele sposobów, pytanie tylko, czy muszą i czy są w stanie nadrobić pozorne zło, jakie mogą wyrządzić. Czy jesteśmy otwarci na to, że pomimo zaprezentowania naszej prawdy i sposobu na życie, cudza prawda i sposób na życie będą tak samo równouprawnione, jak nasze?

Czy relatywizm jest przeciwwagą dla totalności absolutnych prawd, w których każdy najchętniej by się odgrodził okopami? Prawd dotyczących sposobu wyznawania wiary, orientacji seksualnej czy moralności, tak konkretniej pisząc? Czy ja muszę mieć rację, ktoś inny musi się mylić, a ja muszę to na każdym kroku podkreślać, żebym mógł praktykować swoje racje? Które racje są tak ważne, aby stosować wobec kogoś powszechny ostracyzm, wykorzystywać władzę państwową do egzekucji kary lub urządzać krucjaty? Czy wszystkie schizmy, wojny, dyskryminacje i totalitaryzmy nas ludzkości jeszcze niczego nie nauczyły?

Czy głośno prezentując własne prawdy, osiągamy jeszcze jakikolwiek skutek tam, gdzie obowiązuje inna prawda? Czy energia, jaką poświęcamy głośnemu sprzeciwianiu się (żeby nie było, że ktoś nam zarzuci, że milcząc wyrażamy zgodę) niepodzielanym prawdom, jest proporcjonalna do efektów, jakie tym osiągamy?

Czy przypadkiem krytykując (każdy odpowiednio niech sobie dobierze, co mu nie pasuje, jakby to wszystko było porównywalne, a przecież nie jest) miłość homoseksualną, dostosowanie płci, in vitro, aborcję, eutanazję, związki i rodziny nieślubne, międzyrasowe, międzywyznaniowe itd., czy aby na pewno nie pozostawiamy po sobie gorszego stanu niż zastany? Serio? Nie widzisz tego?

Czy podejmując się potrzebnej dyskusji, dysponujemy wystarczającą inteligencją i empatią, by nie używać argumentów ad personam? By pamiętać, że jeżeli mówimy o żywych osobach, których to wszystko dotyczy, i w dodatku komunikujemy to tym osobom publicznie, to one mają prawo czuć się dotknięte nie do końca precyzyjnymi słowami, których nie należy przeto upraszczać? Czy argumenty nie mają być prawa wyrywane z teoretyczno-abstrakcyjnego kontekstu w praktyczno-konkretne życie Ludzi z krwi i kości, którymi targają żywe i prawdziwe emocje, którzy również zasługują na godność, pomimo tego, że z pozoru (dla dyskursu) albo faktycznie się z nimi nie zgadzamy?

Czy jeśli nasze słowa nie osiągają zamierzonego celu lub żadnego im nie nadawaliśmy, a jakiś niechciany lub nie do końca przemyślany osiągnęliśmy, to nie powinniśmy w ślad za tym podejmować jakichś działań naprawczych i korygujących? Mówić inaczej, albo zrezygnować, jeśli nie potrafimy?

Jaki jest w ogóle cel dyskusji, jeśli nie może się skończyć żadnym wnioskiem, albo po ustaleniu wzajemnych rozbieżności, każda ze stron pozostaje przy swoim? Moim zdaniem, wartością dodaną takiej rozmowy jest wzajemne zrozumienie, szacunek i zdolność do pokojowego współistnienia pośród siebie, bez nienawiści i irracjonalnego strachu przed nieznanym.

Nie rzecz bowiem, by milczeć, ani krzyczeć, ani by oczekiwać jednego lub drugiego, ani każdemu wytykać najczulsze punkty, lecz by wzajemnie siebie nie gorszyć. Nie odbierać wszystkiego (wiary, godności człowieka) tylko dlatego, że rzekomo moja prawda Tobie nie pozwala czegoś mieć. Nie pozbawiać prawa do bycia członkiem społeczności, gdy kamienie w rękach mają wszyscy.

Na zaliczenie wykładu panie otrzymują czwórki, panów po zaliczenie proszę na priv ;)


Gerardo Pulli, Sei z albumu o tym samym tytule, 2012

2012-10-20

Varsovie

A ja jak zwykle spóźniony, bo wszyscy zdążyli już odblogować i odkomentować pamiętny poniedziałek, tylko nie ja... Pocieszam się, że ostatni bywają pierwszymi ;)

Tymczasem cofnijmy się dwa tygodnie wstecz... Może ostatnio znajduję mniej czasu na blogosferę, ale że Vermis nie pierwszy raz chciał się wymigać przed zasłużonym(!!!) wyróżnieniem oraz że spiknął sobie Agatę i Iw-nową na oprowadzanie w Warszawie, to wiedziałem zawczasu.

Nie wiedziałem natomiast, że niewinnie rzucony za moimi plecami żart i zakład (ja Wam dam... ;) tak za moimi plecami, bez mojej zgody... tam to się inne rzeczy mogą dziać, ale nie takie :P żartuję :*) spełni się w realu, bo spontanicznie (ha, troszkę za radą Mr_Unknown’a) przystałem na propozycję bycia skromną częścią tej pięknej historii w Warszawie, choć moja podróż trwała dłużej niż wspólne spędzone chwile. I nie wiem, co bardziej zdziwiło mojego Ojca i kilka Osób w pracy: termin spotkania (jechać do Warszawy na poniedziałek, a nie na weekend?!? a we wtorek z powrotem do pracy?!? co lub kto może być takie ważne?!?), czy fakt, że zapytany bez ogródek odpowiadałem, że jadę poznać kilkoro wspaniałych Ludzi, zaprzyjaźnionych blogerów poznanych przez internet. Samo podróżowanie może już nikogo nawet nie dziwi.

W ostatnim czasie trochę się najeździłem po Rodzinie (wcale nie walcem) w ramach podtrzymywania więzi i pielęgnowania żywego drzewa genealogicznego. A co, mam po prostu wspaniałych Krewnych, z którymi na co dzień brak czasu na spotkania, a wielu dalekich i jeszcze dalszych krewnych po prostu wciąż nie poznałem osobiście, choć tyle się listownie, telefonicznie i wirtualnie znamy. Co prawda przez to częściej muszę się tłumaczyć z braku dziewczyny, ale trudno, już nie kłamię, choć większość jeszcze nie przekroczyła oczywistej bariery.

Przyszła mi niegłupia myśl do głowy, by odwiedzić jedną czy drugą Rodzinę w Warszawie, ale za późno się do tego zabrałem. Zamiast tego wyszło, że najwyraźniej nie znam dość dobrze pewnej Kuzynki, a Ona nie zna mnie. Myślała, że grzeczny, spokojny i ułożony ze mnie chłopiec, na którego życiu nie ma żadnej rysy. No może tak trochę było z przyczyn leżących u początku niniejszego bloga, ale nie do końca, bo niespożyta energia we mnie kipi, tylko nie wszystko i wszędzie wypada, a każdy miewa wiele masek, różne natury i oblicza, jak i wiele przeżyć, które wpływają na to jak nas widzą. Podświadomie wiedziałem natomiast, że mam do czynienia nie tylko z pięknym, ale równie inteligentnym Człowiekiem, dla którego rysa świadomie pokazana pomiędzy moimi słowami będzie doskonale widoczna pod tylne światło. Nie wiedziałem tylko, że mam przyjemność z pocieszycielką niniejszym niejednego Geja, dla której nie muszę nazywać rzeczy po imieniu, by się domyśliła. Chciałbym Ją poznać na żywo, sympatyczna z niej dusza... Nasze ramy czasowe okazały się jednak zbyt ograniczone, ale niebawem mam na liście rezerwowej 11 listopada, więc może...

Czasami jestem bardziej śmiały i otwarty niż wypada, a potem różne z tego rzeczy wypływają. Niechcący podglądając Vermisa w szafie, popłynąłem lawiną nie mniej zwariowaną, niż ja sam ukrywający się w głębi mojej niedoskonałej osoby.

Po całonocnej podróży nieogrzewanym pociągiem do zimnej Warszawy o mglistobladym świcie przywitał mnie ciepły uśmiech V. (hmm, wybacz, jednak nie taki jak tamtego lipcowego Kierowcy hotelowego z Krakowa :P) oraz gorąca kawa wypita we trójkę z MrU.

Po chwili doszła z nami A., prowadząc niby przypadkiem poprzez zbawienne tęczowe zakątki (częściowo spalone na początku tego samego przedłużonego weekendu) oraz miejsca z czerwonymi tabliczkami — do pięknej łazienki bez dachu.


Przez kilka godzin spaceru zaczęliśmy i nie skończyliśmy wielu tematów oraz zmęczyliśmy nogi. Mieliśmy z A. taki plan, że ja masuję nogi jednemu, a A. drugiemu ;) :D. Niestety Chłopaki nie dali się rozdzielić, chodzili ze sobą tak nierozłącznie, że po chwili nawet wyciągnięty na wierzch aparat zdawał się Im nie przeszkadzać ;) A takimi i innymi pięknymi widokami, nie tylko tymi nieśmiało uciekającymi przed obiektywem, nacieszyć się nie mogłem.





Otrzymaliśmy od A. piękne ręcznie robione sówki z tęczowymi sercami, a dla mojej przyszłej oby Chrześnicy dostałem także ręcznie (nie-ustnie) haftowany obrazek, swoją drogą idealnie pasujący do ścian Jej (niestety nowego) pokoju :) Dziękuję raz jeszcze :* Był też specjalny gość parkowej wizyty. A nawet goście. Tylu wiewiórów naraz chyba nigdy nie widziałem :D

Gdzie moje orzeszki?!? Oddawaj!



Jeszcze większa urosnę...


Szkoda, że A. nie została z nami dłużej. Chyba wystraszyła się tego kolorowego pana, który zmierzył z góry na dół To, co nie Jego, choć akurat Nią nie był zainteresowany ;) A raczej pobiegła szukać okupu ;) dla PM i córci, którzy zostali w domu. Tak sobie myślę, jakie to szczęście, że Państwo oraz Państwo, każde odpowiednio, mają siebie... :)


Potem załapaliśmy się za to na domową wizytę u Iw, która przejęła wartę (Wisłę) od A. Może akuratnie ja jako niezapowiedziany gość powinienem był się czuć cokolwiek skrępowany, ale kiedyś zaczęliśmy rozmowę o Berlinie, tak jakoś nie było okazji się lepiej poznać, a towarzystwo było tak serdeczne, że nawet nie w głowie mi było uciekanie :) A w domu na szczęście prądu starczyło na pyszną kawę wypitą przy pysznym serniku z grzybków. Dziwne to uczucie podążać śladami tego, co chwilę wcześniej widziało się wirtualnie, a przecież za każdym virtuum siedzi czyjeś prawdziwe życie :) Czuję niedosyt tej pozytywnej energii i życiowej mądrości, których ledwie cząstką Iw dzieli się ze swoimi Czytelnikami :)

Niestety czasu nie było wiele. Wróciliśmy do centrum, przy okazji zwiedzając wszystko na kółkach, ku uciesze nóg Nieznanego. Tam w błysku własnych reporterskich fleszy ;) odprowadziłem V., MrU. i Iw na główną uroczystość tego dnia.

Narodowy (jeszcze nie zatopiony):


Niektóre pedały nie tylko zaglądają do kościołów...


Potem spędziłem jeszcze rozmawiając kilka godzin chyba z Nim. Szkoda, że mieszkając tak daleko, nie mogę częściej wpadać choćby na kawę czy piwo, by posłuchać, pogadać, powymieniać doświadczenia, tak po prostu jak z Przyjacielem. Dziękuję.

Będę mało oryginalny, ale... Bilet kolejowy w jedną stronę — ok. 60 zł. Jedna kawa — 12 zł. Poznać pięciu wspaniałych Ludzi — bezcenne. Dziękuję! :* :) I ja poproszę o następny raz i więcej czasu :)


Monika Brodka, Varsovie z albumu LAX, 2012