Choć orientację seksualną każdy ma wbudowaną co najmniej od dzieciństwa, jeśli nie od urodzenia, a nawet poczęcia, to wbrew stereotypom nawet do późnej starości homoseksualizmu co do zasady nie widać na czole. W heteronormatywnym świecie, w którym wszyscy (czytaj: prawie wszyscy) są heteroseksualni, z jednej strony łatwo nie dostrzec, że ktoś ma odmienną orientację seksualną, a z drugiej strony ten ktoś może nigdy nie mieć okazji, potrzeby i odwagi do ujawnienia swojego homoseksualizmu. Człowiek dojrzewa i dorasta, niektórzy prędzej czy później uświadamiają sobie swoją prawdziwą orientację i być może zadają sobie następujące pytanie:
Czy ujawniać orientację?
Przede wszystkim, póki cały świat i otoczenie geja niczego się nie domyśla lub przynajmniej (choćby pomimo drobnych podejrzeń) nie jest niczego pewien, człowiek ma wrażenie, że jest wyłącznym dysponentem swojego własnego sekretu i tylko on decyduje, czy kiedykolwiek wyjawi najskrytszą tajemnicę, tudzież kiedy, jak i gdzie to zrobi oraz wobec kogo.
Takie są mylne wyobrażenia o tej "wstydliwej" tajemnicy, a przynajmniej mi się tak wydawało.
Nieprawdą jest, że panujemy nad sytuacją i zawsze panować będziemy. Nie jest również prawdą, że nikt nic przenigdy się nie domyślał ani nie domyśla, nie powątpiewał i nie zadawał pytań sobie lub innym za naszymi plecami. Możemy wypierać ze świadomości nie tylko orientację, ale i sytuacje sugerujące, że tajemnica poliszynela zdobywa coraz szersze kręgi.
Przede wszystkim, wszyscy jesteśmy ludźmi, zarówno hetero- jak i homoseksualni, wszyscy mają prawo do zadawania pytań, udzielania odpowiedzi i dokonywania ich analizy.
Na wprost postawione pytanie "Czy jesteś gejem?" odpowiedź może być pozytywna lub negatywna, ale to nie znaczy, że ktoś nam uwierzy. Pytanie może dotyczyć tej sfery tylko pośrednio, może też nie paść w ogóle, a niewypowiedziane słowa mogą też same wyjść z kontekstu.
Co więcej, my możemy nie chcieć się ujawniać, ale może dokonać tego ktoś za nas, bo wie lepiej, czuje się skrzywdzony lub ma bardziej skomplikowaną motywację.
Nigdy nie mamy pełnej kontroli nad tajemnicą, ryzyko jej ujawnienia istnieje i istnieć będzie zawsze. Najbardziej bolesne, gdy dzieje się to bez naszej zgody, wbrew naszej woli, gdy nie jesteśmy do tego przygotowani, a powoduje to nieodwołalne skutki.
Pytanie, czy warto zaryzykować, że nic nigdy się nie wyda, a nad konsekwencjami problemu myśleć dopiero, jak się pojawi? Może prawdopodobieństwo jest na tyle znikome, że można o nim zapomnieć? A może na wszelki wypadek tych, co znieśliby to najgorzej, warto zawczasu przygotować?
Każdy jest inny i (o ile jest tego świadomy) musi odpowiedzieć na to sam, na swój sposób.
Ja zdałem sobie sprawę, że nie mogę i nie chcę żyć w wiecznym totalnym ukryciu. Bo na ten (zapewne już niedługi) moment jeszcze NIKT nic nie wie, przynajmniej nie wprost ode mnie. Nie wiedzą rodzice, najbliższa, bliska ani dalsza rodzina, ani grupa przyjaciół i znajomych zebranych w różnych kręgach, od szkół, poprzez pasje, po pracę zawodową. Nie wiedzą ode mnie, co nie znaczy, że niektórzy nie miewają podejrzeń, ale najwyraźniej jestem dobrym aktorem, bo choć miewam wątpliwości, czy i tego sobie nie wmówiłem (że wiedzą wszyscy, poza mną), to wciąż biernie gromadzę materiał dowodowy za moim... heteroseksualizmem :)
Próby swatania mnie z ponętnymi, młodymi, samotnymi i zachwalanymi kobietami czasami bywają ulubioną rozrywką mojego otoczenia, takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Wszelkie tłumaczenia na około nie zdają egzaminu. Ani że mam jeszcze czas i nie jestem jeszcze taki stary (no sam nie wiem, ale coś trzeba odpalić); ani że moi rodzice też pobrali się raczej na ostatni dzwonek, do którego mi trochę jeszcze brakuje; ani że jestem tak zajęty pracą i pasjami, że nie mam już czasu na nic innego (co akuratnie do niedawna było prawdą). Ani dziesiątki innych odzywek, których repertuar zaczyna mi się nudzić.
Fakt, to trochę moja wina. Gdybym był przeciętnym, nic nie wartym, nieciekawym i głupim gburem, jakiego ja czasami widzę w znienawidzonym lustrze, to pewnie by mi dali spokój. No ale jak człowiek nie wyróżnia się na tych płaszczyznach, na których powinien --- bo natura już mu dała jedną inność (homoseksualizm), a wcale nie zamierza szybko odchodzić z tego świata (depresja, samobójstwo) --- to wyróżnia się na różnych innych płaszczyznach. Choć tego nie robię z premedytacją, to moja natura obraca się czasem "przeciwko" mnie. Ot, moje otoczenie chyba chce jak najlepiej dla mnie... Ślepy nie jestem, przecież źle mi nie życzą... Nawet w domu na święta życzono mi, żebym sobie ułożył życie...
O ile złudną jest pozorność tajemnicy, która zawsze może wyjść na jaw, to zakłamanie nie jest już takie oczywiste.
Nie wszyscy i ja też nie zawsze jestem gotów przyznać, że okłamuję moich najbliższych dla nie wiadomo czyjego dobra. Bo wcale nie jestem przekonany, że tylko mojego. Moje życie jako heteryka jest prawie lekkie, pozornie łatwiejsze niż gdybym wyszedł z cienia. Unikam tym samym (uważam, że niezasłużonej) agresji słownej i fizycznej. Krytyce wbrew pozorom jestem gotów stawiać czoła, ale ciągłe spowiadanie się ludziom z nie swoich grzechów może też odebrać resztki godności i poczucia własnej wartości.
Przede wszystkim, nieco ułatwiam życie mojemu otoczeniu, które nie musi mieć takich rozterek jak ja: jak zaakceptować "przeklętą" orientację i to w najbliższym sąsiedztwie. Zawsze "łaziło to to" daleko, w telewizorze, było takie obce, nierealne. A tu masz babo placek to Twój własny syn, brat, kuzyn, przyjaciel, kolega... Bo to, że to ja sam, to już przywykłem, choć i to nie było proste.
No ale kłamstwo pozostaje kłamstwem. O, przepraszam, tajemnicą. Jest ponoć w teologii katolickiej takie pojęcie jak prawda nienależna. Nie o wszystkim musimy mówić, nawet prawdę czasami powinniśmy przemilczeć, jeśli jej wyjawienie spowodowałoby o wiele większe szkody, niż dalsze trwanie w kłamstwie. Bezgraniczna szczerość nie jest nieodzowna.
Po pierwsze, nie jest łatwo psychicznie wytrzymać w takiej obłudzie. Każdy pragnie żyć w prawdzie, w zgodzie z sobą. Ja nie ukrywam grzechu, ja ukrywam zaledwie prawdę. Chciałbym się niemal wszystkim, co w duszy, radościami i smutkami, podzielić z bliskimi. Dopóki nie zerwaliśmy dobrych kontaktów z rodzicami, rodzeństwem czy przyjaciółmi, naturalna jest potrzeba zwierzenia się i akceptacji. Po drugie, doktryna usprawiedliwionego występku i pozorne mniejsze zło nie zmieniają faktu, że czuję się nieuczciwy wobec określonych osób, zachowuję się nie fair. Uważam, że mogą mieć do mnie zasadne pretensje, że Im nie powiedziałem i Ich cały czas okłamywałem. Przede wszystkim zaś pretensje o to, że Im nie zaufałem. Nie mówię o wszystkich, mówię tylko o Tych, których szanuję najbardziej.
Oczywiście, inna sprawa, komu faktycznie zaufać, jak kogoś uprzednio przygotować i jak ostatecznie wszystko powiedzieć.
Co więcej, akuratnie ja zaczynam troszeczkę czuć jeszcze jedno brzemię: odpowiedzialności za wizerunek i postrzeganie gejów w społeczeństwie. No bo to, że nie mamy dobrej opinii, to mało powiedziane. A przyczyną wszystkiego jest strach przed nieznanym, obcym, karykaturalnie przerysowanym głuchym telefonem. Tak jakby w rzeczywistości nas nie było, a już na pewno nie współcześnie, wymarliśmy lub jeszcze się nie urodziliśmy, a na pewno nie w Polsce, bo wszystko, co złe, zaimportowaliśmy z Zachodu.
Wcale nie uważam siebie za bóstwo, wzór wszelkich cnót ani za przykład do naśladowania (wręcz odwrotnie :P). Ale z drugiej strony, no kurczę, nie jest ze mną aż tak najgorzej. Jakieś odwzajemnione miejsce w tym społeczeństwie znalazłem i --- choć gubiłem się, ukrywając przed homoseksualizmem, to teraz akceptując siebie --- być może warto byłoby pokazać, że "to to" wcale nie jest takie straszne, jak je rysują... Taka mini-kampania na skalę kilku (lub więcej) wybranych przeze mnie osób? Nie wiem. Być może warto, być może nie powinienem. Na razie, i to, także, pozostaje w granicach mojego strachu, bo co tu dużo mówić o publicznym coming oucie, jak nie wie kompletnie nikt. To znaczy, nie wie ode mnie.
Zwykłem sobie samemu na otuchę dodawać, że wszystko w swoim czasie i nic za szybko, żeby się nie zgubić, o co łatwo.
Na razie przygotowuję się. Trochę czytam, trochę myślę. O ile nic mi wcześniej nie przeszkodzi, w tym swoim właściwym czasie wyjdę z szafy, przestanę oszukiwać przynajmniej niektóre Osoby. Może wieść wcale nie pójdzie dalej w świat. A może jest to nieuniknione.
Ale żebym też był dobrze zrozumiany: wcale NIE namawiam do tego innych. Jak zwykle piszę tylko o sobie. To wcale nie będzie przyjemne, ani nie ma powodów, by czynić z siebie znienawidzonym i wyklętym męczennikiem. Ja będę miał, przynajmniej w niektórych momentach, przeciwko sobie wszystkich. W końcu jak gej może w ogóle wierzyć w katolickiego Boga i w ogóle śmie twierdzić, że homoseksualizmu NIE można wyleczyć ani zmienić. Twierdzić, że jest czymś normalnym, czego nie należy wytykać ani czego nie trzeba się wstydzić. Że czystość jest tylko jednym z wielu możliwych i dopuszczalnych wyborów i nikt nie ma prawa jej oczekiwać od drugiej osoby, co najwyżej możesz sam dobrowolnie do tego dążyć (rozważ tylko wcześniej, czy nie będziesz przez to sam i czy kiedyś nie zacznie to Tobie przeszkadzać). Jak gej śmie twierdzić, że co do istoty związek dwóch mężczyzn (lub dwóch kobiet) zasługuje na taki sam szacunek, jak para różnopłciowa. Że interesem społeczeństwa jest trwałość związków jednopłciowych. I przede wszystkim, jakim prawem w ogóle gej się odzywa i zabiera głos. Niemal trzy dekady się to we mnie się rozwijało i jeszcze trochę poczeka na ciąg dalszy. Łatwo nie będzie.
Zacząłem rozsiewać ziarnka niepewności i sugestie
wśród wybranych osób w moim otoczeniu. Żeby niedługo nie było, że nawet
nic wcześniej nie sugerowałem. Co prawda sensu pewny nie jestem, a i na
opak to bywa odbierane. Oskara powinienem dostać, jeśli tak świetnie
grałem, że teraz uwierzyć i domyślić się tak trudno.
Aaaaa, mam jeszcze zgryza. Stwierdziłem, że
spośród wszystkich osób w podstawówce i liceum z jedną być może łączy
mnie coś więcej... Nawet czasem przypadkowo dalej się mijamy, z rzadka
zagadamy... Tylko przecież nie zapytam Go wprost... chyba? Najbardziej
absurdalne jest to, że ja naprawdę nic a nic wcześniej się nie
domyślałem, dopiero teraz, po tych wszystkich latach, domyślam się. A
może tylko mylnie interpretuję zachowanie... Muszę chyba odnowić
znajomość, choć nie chciałbym też go urazić, zwłaszcza jeśli się mylę, bo poza tym fajny chłopak, tylko jakoś zawsze patrzyłem na niego jak na brata, a teraz... Sam nie wiem...
The Irrepressibles, In This Shirt z krótkometrażowego filmu The Forgotten Circus, 2008
(tutaj teledysk The Lady Is Dead z Izraela)