Przez jakieś 16 lat (niemal połowę swojego dotychczasowego życia) próbowałem nieudolnie zagłuszyć w sobie fakt, że jestem gejem. Stwarzałem pozory, że jest inaczej. Wobec innych udawałem czasem mniej lub bardziej udanie, ale przede wszystkim odgrywałem inną tożsamość wobec samego siebie. Zagłuszałem w sobie jedno, udając, że jest inaczej.
Zagłuszałem myśli dosłownie. W miarę możliwości w danej sytuacji unikając widoku mężczyzn lub ich fizyczności, odwracając wzrok, unikając jakichkolwiek erotycznych skojarzeń i myśli. Unikając znajomości lub sytuacji, które mogłyby takie skojarzenia lub chociażby podejrzenia prowokować. Wybiegając zawsze dziesięć kroków dalej, aby sytuacja nie rozwinęła się w jakiś sposób, który byłby dla mnie niekomfortowy. Na każdym polu starałem siebie kontrolować, tworząc formę wewnętrznego filtru i autocenzury. Każde moje zachowanie i każdą moją reakcję przepuszczałem przez gęste sito mechanizmu wyparcia. Przed tym wszystkim uciekałem tak mocno, że nawet dosłownie uciekałem przed... zapachami ludzi i perfumami, aby nie daj Boże nie osłabiły mojej czujności. Tak, wiem. To żałosne. Z założenia niemożliwe do wykonania. Trudne do ogarnięcia. Nawet dla mnie. Ale tak było.
Nie mówię, że wszystkie uniki były skuteczne. Wręcz przeciwnie, seksualnością we wszystkich odcieniach i natężeniach (tj. nie pornografią, ale wszystkim tym, co odnosi się do seksualności i strefy erotycznej) przesączony jest cały otaczający nas świat, ubiór ludzi, rozmowy między znajomymi, sport, rozrywki, kino, telewizja, internet. Uciekałem, ale to była codzienna walka z wiatrakami. Jak nie z konfrontacji ze światem zewnętrznym, to z wewnątrz, docierały i powracały do świadomości dowody mojej orientacji. Być może mogłem zrobić więcej, już nie wiele więcej. Mogłem uciekać bardziej i dalej, nie popełniać "błędów", nie miewać chwil słabości. Nie mówię, że nie przeżywałem zauroczeń, ale i te obłudnie próbowałem zwalczać. W różnym czasie zauroczenia minęły, a wypierana tożsamość/orientacja została. Nie mówię, że przez takie moje zachowanie przestałem być homoseksualistą. Ale "przynajmniej" próbowałem. Próbowałem to wszystko wyprzeć i zagłuszyć.
Nie udało się. Jedynie słusznie wszechwiedzący wojownicy o czystość wiary wygarną mi, że nadziei porzucać nie można i należy kontynuować wyrzeczenia za wszelką cenę. Że nie starałem się dostatecznie, trzeba było mocniej, a teraz powinienem jeszcze dalej wyrzucać część swojej tożsamości z głowy. Albo dać sobie żywcem wyrwać przez inne osoby, przecież są lekarstwa, są terapie uzależnień.
Jak bardzo daleko można się zaprzeć samego siebie??? Za jaką cenę??? Przez jakie lekarstwa?! Jakie uzależnienia?! O czym my w ogóle mówimy?!?
To się nie mogło udać. To nie jest choroba, to nie jest uzależnienie. I przede wszystkim, to nie ogranicza się do sfery seksualnej, choć ją również obejmuje. Kto nie przeszedł, ten nie wie. OK, są osoby, które to wszystko doskonale wiedziały i już wiedzą. Nie poznałem takich w moim otoczeniu, musiałem dojść do tego sam, przemyśleć, poszukać, poczytać. Do tego już doszedłem, do innych rzeczy dopiero dochodzę, wszystko po kolei. Ale stało się to z pomocą Osób, które być może czytają te słowa. Dziękuję Wam.
Spychać do podświadomości można chyba wszystko, także homoseksualizm, ale to nie znaczy, że go tam nie ma, ani że z różnych powodów nigdy podświadomości nie opuści. Głębokim i szczerym szacunkiem oraz podziwem darzę biseksualistów, którzy ożenili się ze świadomą tego kobietą i mają dzieci, tym samym przeważa u nich orientacja heteroseksualna, w tym momencie ich życia niewątpliwie wygłuszyli homoseksualną część ich tożsamości. Cóż, ja do nich nie należę. Życzę im jednak wytrwałości, aby jedną chwilą słabości nie odebrali tak wielu ludziom całego szczęśliwego życia. Ja nie jestem biseksualistą. Jestem gejem. Spowiednicy pomimo tego sugerują przespanie się z dziewczyną, ale to jest po prostu niemożliwe. Pomijam już zupełnie, że jako (współ)czująca istota nie chcę krzywdzić Bogu ducha winnej dziewczyny. Absurd. Przepraszam, totalny absurd.
Dochowuję dotąd postrzeganego przeze mnie jako przymusowego ("muszę") celibatu, choć go Nikomu nie ślubowałem. Nigdy nie spotykałem się z żadną osobą, w tym nigdy z mężczyzną, w tym nie miałem ani stosunku seksualnego, ani nie podejmowałem, ani nawet nie próbowałem podejmować innych czynności seksualnych z osobą mojej płci.
No to skąd wiem? Eh... Gejom tłumaczyć nie muszę, a reszcie (z której większość nigdy tu nie zajrzy, a nawet jeśli, to nie dobrnie do tego fragmentu) cóż mogę dodać? No to się po prostu wie. To tak, jakby zapytać heteroseksualnego mężczyzny skąd i od kiedy wie, że woli kobiety. Czy był do tego potrzebny seks? A chociażby konieczny pocałunek (to co do niego doprowadziło)? No właśnie. Może gdybym miał 13 lat, a nawet 18, to być może trzeba by mi było unaoczniać, że mogę jeszcze tego nie być pewien, że nie należy się spieszyć, dorastając człowiek dopiero eksperymentuje i uczy się swojej seksualności. Cóż, jestem chłopcem nieco już przerośniętym. W ten dziwny, ale prawdziwy sposób, swoje przeżyłem.
Gdzieś ty się uchował...? Byłem tu cały czas, pomiędzy wszystkimi, tuż obok Was...
Jeszcze kilka miesięcy temu:
- wiedziałem, że czasami odczuwam pociąg fizyczny do mężczyzn, ale żywiłem nadzieję, że z czasem to się osłabi
- wiedziałem, że nie odczuwam pociągu seksualnego do kobiet, ale żywiłem nadzieję, że może kiedyś taki w sobie wykształcę
- obawiałem się, że psychiczna potrzeba bliskości z mężczyzną może nigdy nie ustąpić
- uważałem się za osobę o skłonnościach homoseksualnych, co najwyżej za homoseksualistę, ale nie byłem gejem (z angielskiego w wolnym tłumaczeniu oznacza osobę szczęśliwą, zadowoloną; w tym kontekście, z faktu bycia homoseksualistą), bo nie zamierzałem chodzić na żadne parady ani byłem częścią "środowiska" --- tak wtedy myślałem
- nie akceptowałem, nie byłem pogodzony z tym, że jestem taki, jaki jestem
- nie wyobrażałem sobie wspólnego życia z mężczyzną
Dzisiaj:
- wiem, co odczuwam fizycznie i do której płci, i wiem, że to się nie zmieni
- wiem, że nie zmienię posiadanego, nie nauczę się ani nie wykształcę w sobie nowego pociągu seksualnego
- chcę kochać i być kochanym, być razem do końca życia, ofiarować się i uszczęśliwiać tego jednego mężczyznę, który gdzieś kręci się po świecie
- jestem gejem, zwał jak zwał (w tej chwili wolę używać określenia "gej" niż osoba orientacji "homoseksualnej" lub "homoerotycznej" --- erotyka i seks to pokłosie psychiki, ale nie wyczerpuje całej wewnętrznej tożsamości jednostki); nie czuję potrzeby bycia aktywistą i społecznikiem na rzecz ruchu LGBT, choć powoli dostrzegam, ile jeszcze trzeba zmienić w ludzkiej mentalności
- będę gejem do końca życia, czy tego chcę, czy nie; nie chcę na wyrost pisać, że już to w pełni "akceptuję", choć chyba tak jest; wydaje mi się, że jestem z tym już pogodzony; bezprzedmiotowe byłoby dalsze roztrząsanie możliwości "wyboru" mojej tożsamości/orientacji; nie wybierałem takiego życia, takie po prostu mam
- szukam :)
Minęło półtora miesiąca, odkąd rozpocząłem zmieniać swoje życie wewnętrzne. W porównaniu z tymi latami to i tak ekspresowe tempo. Zaczęło się od filmu i łez. Po drodze zacząłem własny blog, czytałem blogi innych. Potem jeszcze większy smutek i przemyślenia nad lekturą bloga Pięknej Duszy (że tak nazwę z wewnętrznego przeświadczenia). Nie wiem, kiedy i gdzie się skończy moja droga. Podobno gdzieś tu na blogu było widać, że kalkuluję każdy mój ruch, analizuję na wszystkie możliwe sposoby. Prawdopodobnie tak jest, nie inaczej niż w życiu codziennym, tym w którym nie wyszedłem jeszcze z szafy, nie dokonałem coming outu. Wszystko w swoim czasie, właściwym gronie i na swój sposób. Nie wiem, czy takie analizowanie przed, zamiast ryzykowania, to wina mojej dojrzałości, czy niedojrzałości, a może jakaś tragikomiczna mieszanka obu lub czegoś innego. Po to założyłem ten blog. Muszę przemyśleć kilka rzeczy, niektóre mam już za sobą, inne w trakcie, resztę przed sobą. Czy to dziwne, że w takim zakresie, na jaki mam wpływ, próbuję nie dać się łatwo skrzywdzić? Wcześniej nie miałem z kim porozmawiać, stąd w specyficzny dla bloga sposób tutaj rozmawiam. Staram się też rozmawiać w innych miejscach. Każde doświadczenie jest dla mnie cenne. Choć nie planowałem tego, być może i moje doświadczenie kiedyś stanie się dla kogoś przydatne.
Jestem katolikiem, wierzę, że Jezus Chrystus jest Bogiem. Moja prywatna wiara, choć zmaga się z pozornymi sprzecznościami i zadaje pytania (które nie świadczą o zadręczaniu się, lecz o poszukiwaniach), nie traci nadziei na zbawienie. Co więcej, choć nie pojmuję zamiarów Boga, który obserwuje jak sobie radzę z homoseksualizmem (i wcale nie ma tego w ...), potrafię jednak dostrzec we własnym życiu ślady Jego palca. Może to miało tak być, że dopiero teraz do tego dorastam. Uniknąłem kilku błędów i niezależnych ode mnie zbiegów okoliczności, które mogły zaważyć na dalszym życiu. Sfatygowaną tabula rasa mogę zapisywać od nowa.
Jakże wiele jeszcze przede mną. Jak wiele będę musiał przejść. Jak wiele brakuje, by być. Prawdziwie pokochać. Okrążyć cały świat i znaleźć tego właściwego.
Przeraża mnie też każdy pojedynczy coming out przed każdą osobą. Nie, nie chcę zrywać z moim światem, moimi przyjaciółmi, znajomymi, rodziną, tą bliższą i dalszą. Kocham ich, szanuję ich. Nie chcę wyjeżdżać w siną dal, rzucać pracy, zmieniać miejsca zamieszkania, tylko dlatego, że chcę być sobą. Nie oddam naszych znajomości tak łatwo, będę walczył o każdego z osobna. Będę przy nich, z ich własnymi rozterkami, naprzeciw ich stereotypowego obrazu o gejach. Dopóki starczy mi sił. Nie, nie każdy musi wiedzieć i nie każdy będzie, ale nie zamierzam też tak uparcie kłamać, jak do tej pory, jeśli nie będę musiał. Tak, wiem, że nie wszyscy mnie zaakceptują, znajomości przychodzą i odchodzą, a te prawdziwe sprawdzą się w takich chwilach, jak ta. Jednak za bardzo kocham tych Ludzi, aby tak łatwo ich olać tylko dlatego, że nieświadomie pod słowem "gej" nazywają i wyobrażają sobie coś innego, niż ja teraz. Nie mam do nich o to pretensji, w końcu też wyrosłem z takiego samego otoczenia. Być może to właśnie moje doświadczenie (a raczej jego brak) powoduje, że nie poddam się tak łatwo.
Tak, teraz już wiem, że homoseksualizm jest lekcją życia, odporności i siły. Jakież to niezmierzone pokłady człowiek musi w sobie odnaleźć, by się z tym wszystkim zmierzyć. Zaakceptować siebie i iść dalej szczęśliwie przez życie. Ale nie jest łatwo. Ani nie zawsze znajduję u siebie takie siły. Jestem tylko człowiekiem. I wszystko wymaga czasu, którego tak wiele już straciłem.
Damian Maliszewski, Niewinni niedoskonali (singiel), 2012