Moje Brokeback miało być miejscem, do którego uciekam by rozmyślać o sprawach, o których moje realne otoczenie nie chce słuchać, tak mi się przynajmniej wydawało na początku. Po drodze uczyniło się zeń świadectwo mojej drogi oraz miejsce wymiany poglądów. Na jeden z komentarzy chcę szerszej odpowiedzieć.
Do niedawna chciałem postrzegać siebie jako heteroseksualnego mężczyznę, który wystawiony na próbę przez Boga odczuwa fizyczną i psychiczną potrzebę bliskości z mężczyznami (absolutnie NIE uważałem się za geja), a brak takiego popędu seksualnego w stronę kobiet chciałem uważać za stan przejściowy, dopóki nie wykształcą się we mnie „prawidłowe” potrzeby. Zdecydowanie nie akceptowałem prawdy. Z homoseksualnych odczuć próbowałem się nawet spowiadać (dziś wyspowiadać chciałbym się z tego, że to odrzucałem ― ironia losu...), ale zamiast pokuty dostałem sugestię, aby zająć się jakąś dziewczyną. Całe szczęście, że nigdy nie posłuchałem, bo tylko bym taką i siebie skrzywdził.
Lata jednak mijały, a tu nic. Jak byłem homoseksualny i nie byłem heteroseksualny, tak w najmniejszym stopniu nic się nie zmieniało, pomimo dobrowolnego cenzurowania wrażeń i emocji. Dziś wiem, że nic innego spotkać mnie nie mogło. Zaakceptowałem jedyną (dla niektórych niewygodną) prawdę, jaka istnieje, że jestem gejem. Szkoda, że zrobiłem to tak późno, ale cieszę się z tego, co jest.
Powyższe piszę któryś raz z rzędu na blogu, bo czytają go różne osoby. Dla akceptujących swoją orientację seksualną gejów moje dawne rozterki będą być może śmieszne i żałosne, na pewno niepotrzebne, ale każdy z nas wychodził z nich po swojemu w swoim czasie, a niektórzy szczęśliwi nawet nie zdążyli w nie popaść. Ja czas rozterek mam już za sobą, z chęcią porozmawiam z powątpiewającymi w dar, który zesłał Bóg.
Dla wszystkich pozostałych powinien mieć znaczenie fakt, że nie mówi to gość z chwilowym przeczuciem i zachcianką. Dorastałem do wszystkiego przez całe dorosłe życie.
Powyższe piszę któryś raz z rzędu na blogu, bo czytają go różne osoby. Dla akceptujących swoją orientację seksualną gejów moje dawne rozterki będą być może śmieszne i żałosne, na pewno niepotrzebne, ale każdy z nas wychodził z nich po swojemu w swoim czasie, a niektórzy szczęśliwi nawet nie zdążyli w nie popaść. Ja czas rozterek mam już za sobą, z chęcią porozmawiam z powątpiewającymi w dar, który zesłał Bóg.
Dla wszystkich pozostałych powinien mieć znaczenie fakt, że nie mówi to gość z chwilowym przeczuciem i zachcianką. Dorastałem do wszystkiego przez całe dorosłe życie.
Moim powołaniem nie jest życie w samotności, celibacie ani czystości. Dla większości ludzi nie jest. Jestem istotą czującą, wrażliwą i emocjonalną. Nie jestem aseksualny, nie jestem jak suchy martwy głaz. Potrzebuję kochać i potrzebuję być kochanym. Psychicznie i fizycznie. Nie zamierzam tego rozdzielać. Nie zamierzam realizować własnego życia wbrew naturze. A tę przestałem kwestionować.
Wspominałem już, że miłością można darzyć różnych adresatów: rodziców, rodzinę, naród, bliźnich, Boga. Niektórzy miłują pieniądze i rzeczy. Brakuje jeszcze wszechogarniającej ciała i dusze miłości dopełniającej dwoje ludzi między sobą w całość. Każdy człowiek jest stworzony do miłości. Przed tym do niedawna uciekałem, z tego będę się musiał tłumaczyć na Sądzie Ostatecznym. W końcu świadomie otworzyłem umysł i serce na świat, prawdę, w moim przypadku na płeć męską.
Zaakceptowanie prawdy nie zmieniło mojej wiary w Boga. Dalej wierzę. Dalej z Nim rozmawiam (ergo: mówię do Niego w myślach i szukam odpowiedzi w codziennym życiu). I wciąż czuję, że tak miało być.
Jako katolicki ex-pseudoheteryk dostrzegałem(!), a jako katolicki gej nadal dostrzegam, stanowisko społeczeństwa i magisterium Kościoła rzymskokatolickiego wobec homoseksualizmu. Pomimo słabych prób poprawności nie piętnującej ludzi lecz czyny, czułem i czuję wciąż zbyt dużo nienawiści i wrogości. Po prostu udawana tolerancja Oponentom nie wychodzi. Moją odpowiedzią jest miłość. Szanuję i miłuję wszystkich rzucających kamieniami, bo nie rozumieją.
Moim skromnym zdaniem, wszystko rozbija się o miłość i krzywdzenie ludzi. Nie łatwo to zrozumieć ani wytłumaczyć.
Myśli, pragnienia, potrzeby, odczucia, popęd płciowy ― związane z osobami tej samej płci (tj. homoseksualne) ― podobno tkwią w każdym człowieku bez względu na orientację seksualną, która jest tylko nazwaniem pewnych skrajności, pewnego niezmiennego jądra. Różny jest jednak stopień ich obecności, różna realizacja.
U większości ludzi dominuje heteroseksualizm, ale bezsprzecznie u pewnej grupy osób dominuje homoseksualizm przy braku heteroseksualizmu (do takich sam należę). Są i tacy, u których oba popędy współistnieją (biseksualizm), jak i tacy, u których odczucia takie są bardzo nikłe (aseksualizm).
Nie znaczy to jednak, że trwałej orientacji heteroseksualnej nigdy nie towarzyszą myśli homoseksualne. Przelotnie może tak dziać się w trakcie dojrzewania, a w dorosłości może tak się stać wobec wypalenia się dotychczasowego życia seksualnego (poszukiwanie nowych bodźców seksualnych).
Czym innym są jednak homoseksualne zachcianki w trakcie heteroseksualnego związku, a czym innym po prostu homoseksualna orientacja. Pierwszych można nie realizować, zmiana drugiej jest niemożliwa, a wyparcie ryzykowne.
Czym innym jest bowiem odczuwanie popędu płciowego, a czym innym jego realizacja. Doskonale wiem, że każdy popęd seksualny, szczątkowy czy nawet dominujący, można w sobie tłumić, nie dawać mu możliwości realizacji. Pytanie tylko, jakim kosztem i jak długo. I czy wypierając się go wystarczająco długo, nie ryzykujemy, że kiedyś wybuchnie gwałtowniej w sposób niewłaściwy, krzywdzący ludzi. Czy nie lepiej być sobą, zamiast udawać, skoro maski nie przynoszą szczęścia nikomu, ani nam ani innym, a w perspektywie dłuższego życia prawda i tak znajdzie ujście, tym razem jednak powodując wymierne straty. Wybór, jak żyć, powinien należeć do samego zainteresowanego, a NIE jego otoczenia.
Popęd seksualny jest naturalny, to czysta biologia, której nie da się oszukać. Można się z nią jednak oswoić i nauczyć z tym żyć. Można ułożyć swoje życie z drugim człowiekiem, bez względu na jego płeć. Można prawdziwie kochać, bez względu na płeć. O ile się akceptuje siebie i tę drugą osobę. O ile zamiast nienawiści do samego siebie i innych ludzi gromadzi się w sobie pokłady miłości. Bez względu na to, czy się planuje realizowanie popędu płciowego, czy nie. Nikt nie ma prawa oczekiwać takiej nienawiści, nawet do samego siebie.
I tu wkracza pytanie, na ile dostępna komuś seksualność jest dominująca, czy mamy potrzebę walczenia z nią. I czy walka przyniesie cokolwiek dobrego.
Dla mnie jako chrześcijanina-katolika kluczowe jest przykazanie miłości, które zostawił Jezus Chrystus.
Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,37-40)
Jeśli ja lub ktoś inny stawia mnie przed pytaniem: czy mam zaakceptować swoją orientację seksualną, odpowiadam: tak, oczywiście! Bo to jedyny odpowiedzialny sposób, w jaki mogę przejść życie nie krzywdząc innych. Nie skrzywdzę żony i dziecka, nie skrzywdzę siebie, nie skrzywdzę przypadkowych osób. A przy okazji mogę coś jeszcze osiągnąć. Muszę zaakceptować siebie, by nie nienawidzić innych ludzi. Pokochać siebie, by prawdziwie kochać innych ludzi.
Natomiast to, czy do kresu mych dni wytrzymam w seksualnej czystości, to zupełnie inna sprawa. Skoro wiem, że dla mnie takie życie nie jest powołaniem, bo jestem tylko przeciętnym człowiekiem, pragnę zrealizować się w prawdziwej miłości do jednego człowieka. Jeżeli nie krzywdzę nikogo, nikt nie ma prawa odmawiać mi takiej miłości, o jakiej pisał św. Paweł z Tarsu.
Czym innym są incydentalne homoseksualne myśli przez heteroseksualną osobę, których realizacja ma prawo wzbudzać obrzydzenie w samej osobie, jak i jej małżonku czy dziecku. Jakież to szczęście, jeśli z natury taka osoba woli jednak płeć przeciwną i ma do czego wracać.
Natomiast czym innym jest dominująca homoseksualna orientacja. Jeśli nie chcę siebie ani nikogo krzywdzić moimi rozterkami i skutkami zrealizowanych pomyłek, nie mogę odrzucać prawdy. Jeśli jestem tak samo podatny na słabości jak wszyscy, nie łudzę się, że oczekiwana ode mnie przez Katechizm Kościoła Katolickiego czystość cokolwiek zmieni. Jeśli wystarczająco długo pożyję, pomiędzy czystością byłoby tak wiele upadków i tak wiele szkód na około, że nikt nie ma prawa oczekiwać, że się uda. Lepiej jak najszybciej ukierunkować swoje życie na realne cele.
Myślę, że u podstaw ultrakatolickiego podejścia do homoseksualizmu leży nieodróżnianie dominującej orientacji od incydentalnych potrzeb seksualnych. Mylenie rozwiązłości seksualnej z homoseksualizmem, a co ma piernik do wiatraka.
Różaniec zadość czyniący grzechowi sodomii… a któż zadość uczyni w ten sposób kamieniującym…
The Tallest Man On Earth, The Dreamer z albumu Sometimes The Blues Is Just A Passing Bird, 2010
Do wyoutowania został mi jeszcze Ojciec i czworo najbliższych znajomych (przyjaciół ― zwał jak zwał). Sam już nie wiem, czy powinienem Im mówić sam, czy nie zostawić nawet Ich na pastwę losu. Może lepiej, żeby dowiedzieli się z zaskoczenia albo z plotek? Zawsze mi się wydawało, że grono kilkorga najbliższych mi osób powinienem poinformować sam, jako wyraz zaufania, szczerości, lojalności wobec Nich.
Moje dawne życie zaczyna się o mnie upominać. I dobrze, bo bardzo tęsknię za Nim.
Natomiast to, czy do kresu mych dni wytrzymam w seksualnej czystości, to zupełnie inna sprawa. Skoro wiem, że dla mnie takie życie nie jest powołaniem, bo jestem tylko przeciętnym człowiekiem, pragnę zrealizować się w prawdziwej miłości do jednego człowieka. Jeżeli nie krzywdzę nikogo, nikt nie ma prawa odmawiać mi takiej miłości, o jakiej pisał św. Paweł z Tarsu.
Czym innym są incydentalne homoseksualne myśli przez heteroseksualną osobę, których realizacja ma prawo wzbudzać obrzydzenie w samej osobie, jak i jej małżonku czy dziecku. Jakież to szczęście, jeśli z natury taka osoba woli jednak płeć przeciwną i ma do czego wracać.
Natomiast czym innym jest dominująca homoseksualna orientacja. Jeśli nie chcę siebie ani nikogo krzywdzić moimi rozterkami i skutkami zrealizowanych pomyłek, nie mogę odrzucać prawdy. Jeśli jestem tak samo podatny na słabości jak wszyscy, nie łudzę się, że oczekiwana ode mnie przez Katechizm Kościoła Katolickiego czystość cokolwiek zmieni. Jeśli wystarczająco długo pożyję, pomiędzy czystością byłoby tak wiele upadków i tak wiele szkód na około, że nikt nie ma prawa oczekiwać, że się uda. Lepiej jak najszybciej ukierunkować swoje życie na realne cele.
Myślę, że u podstaw ultrakatolickiego podejścia do homoseksualizmu leży nieodróżnianie dominującej orientacji od incydentalnych potrzeb seksualnych. Mylenie rozwiązłości seksualnej z homoseksualizmem, a co ma piernik do wiatraka.
Różaniec zadość czyniący grzechowi sodomii… a któż zadość uczyni w ten sposób kamieniującym…
Do wyoutowania został mi jeszcze Ojciec i czworo najbliższych znajomych (przyjaciół ― zwał jak zwał). Sam już nie wiem, czy powinienem Im mówić sam, czy nie zostawić nawet Ich na pastwę losu. Może lepiej, żeby dowiedzieli się z zaskoczenia albo z plotek? Zawsze mi się wydawało, że grono kilkorga najbliższych mi osób powinienem poinformować sam, jako wyraz zaufania, szczerości, lojalności wobec Nich.
Moje dawne życie zaczyna się o mnie upominać. I dobrze, bo bardzo tęsknię za Nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz