Siostrzana Piękna Dusza zapytała (trochę retorycznie, trochę mnie), co właściwie gejów może ciągnąć do monogamii i szukania stałego związku? Pytanie dotyczyło w pierwszej kolejności gejów, ale uczciwie zostało uzupełnione o wszystkich ludzi (co dzisiaj ludzi może ciągnąć do monogamii).
Ja nie mogę udzielać odpowiedzi za innych ludzi, ani za innych gejów, ani za lesbijki czy biseksualistów. Co najwyżej tylko za siebie. Śmiem jednak twierdzić, że dla gejów i osób heteroseksualnych przyczyny są takie same albo podobne. A ja pomimo mojej przeszłości, wcale się nie różnię od innych gejów.
Co mnie ciągnie do stałego związku? Co mnie ciągnie do jakiegokolwiek związku (stałego czy za zgodą obu stron chwilowego) i dlaczego nie jest mi obojętne, z kim, na jak długo i w jaki sposób? Co mnie w ogóle ciągnie do drugiego człowieka?
Dobre pytanie, nieco przeze mnie rozszerzone, bo przypomnienie/uświadomienie sobie potrzeby fizycznej i duchowej bliskości człowieka odmieniło mnie na początku bloga. Tyle ostatnio miłości wokół i całkiem poważnych planów. Zarazem znam tylu „szczęśliwych” singli (nie z samotności, lecz skoro już są sami, to w tej samotności też próbują być szczęśliwi ─ sam tak siebie postrzegałem), tyle widzę nieporozumień i nieszczęścia między ludźmi w związkach, sam boję się możliwości krzywdzenia i bycia skrzywdzonym...
Po co więc narażać się? Czy warto ryzykować? Czy warto cierpieć dla szczęścia? Czy ból towarzyszy całą wieczność, a miłość tylko chwilę, czy też odwrotnie? Może to wszystko przereklamowany złudny mit? Zastanawiam się, co ze mną nie tak. Nie mogę narzekać na moje życie, po co więc do niego wprowadzać jakiekolwiek novum? Może wystarczą mi ci ludzie, którzy już są wokół, z dala od mojego wnętrza? Po co w ogóle mi życiowy partner. Może lepiej żyć i umrzeć samotnie?
Pamiętam taką scenę z ogólniaka: trzech kolegów wraca po lekcjach do swoich domów, jeden z nich obgaduje koleżankę postrzeganą przez niego za irytującą, głupią i grubą (nie, niestety nie czubili się wystarczająco, żeby się polubić, he he). Nie może zrozumieć, dlaczego taka nic sobą niereprezentująca dziewczyna (jakże bardzo się mylił!) śmie umawiać się z chłopakami. Drugi z nich komentuje, że najwyraźniej ona potrzebuje blisko siebie faceta, potrzebuje związku, a czy jest gruba i głupia czy nie, to nie ma nic do tego. Ten sam chłopak niemal wykrzyczał, że sam też nie chce być sam i ją rozumie. Dekadę później ten sam mężczyzna napisał niniejsze słowa.
W moim życiowym partnerze pragnę odnaleźć kompatybilną duszę i w moich oczach piękne ciało, które wespół będę mógł uwielbiać dniami i nocami, dopóki istnieję na tym świecie. Pięknie niedoskonałego człowieka wewnątrz i na zewnątrz. Który to samo odnajdzie we mnie. Pragnę takiego kogoś, kogo życie będzie moim życiem. By moje życie dopełniało swój sens jego życiem. Którego pracę, zajęcia, hobby, cechy charakteru, znajomych czy rodzinę będę w większości (ha ha, jestem realistą) szanował, wspierał lub wielbił bezwarunkowo. Kogo życie, zdrowie, pomyślność, sukcesy i porażki będą dla mnie ważniejsze niż moje własne. Kogo pragnienia i szczęście będę mógł i będę chciał zaspokajać każdego dnia, na ile sił, czasu i mnie samego starczy. Chcę takiego mężczyzny, który będzie mógł i będzie chciał czynić podobnie wobec mnie. Kto chciałby mnie uczynić (i z kim ja chciałbym stawać się) lepszym człowiekiem dla mnie samego, dla niego, dla innych ludzi. Kto sam przy mnie chciałby próbować być lepszym człowiekiem. Pragnę by nasze ciała budziła i tuliła do snu żywa i bezgraniczna namiętność. By nasz dotyk spotykał się na i w naszych ciałach, prowadząc je do szczytów ekstazy gdziekolwiek się znajdziemy. W partnerze chcę zatapiać moje ciało, by dusza umierała tylko z tęsknoty za każdym kolejnym razem z nim.
To nie jest minimum, lecz optimum, ale ja jestem realistą. Tak idealnie chciałbym przeżywać związek, możliwie najbardziej jak się tylko da, ale życie niesie nie tylko wzloty, lecz również upadki. Chcę z nich dźwigać się razem, pomagać sobie i wspierać się pomimo złych chwil, chorób, kłótni, nieszczęścia, strat. Chcę by dwie istoty scalały się pomimo czegoś, co inni będą postrzegać jako nasze wady, niedoskonałości, błędy. Chcę być z takim partnerem nie tylko na dobre, ale i na złe.
Bo człowiek nie jest powołany do życia w izolacji od innych ludzi, przynajmniej większość z nas nie jest, a już na pewno co najmniej ja nie jestem. Potrzebuję możliwe najbliższej, prawdziwej, szczerej i naturalnej relacji z drugim, konkretnym, jednym człowiekiem oraz chcę wypełniać taką potrzebę w kimś. Całym ciałem i całym umysłem. W moim przypadku takie powołanie mogę dobrze wypełniać tylko z osobą tej samej płci.
Nie chcę pojawiać się i znikać w taki sposób w życiach zbyt wielu osób. Nie chcę zbyt wiele osób w taki sposób wpuszczać do mojego życia. Bo zaspokoimy tak tylko podstawowe i krótkotrwałe pragnienia, a dalej będziemy głodni i pozbawieni sensu, a z czasem nadziei. Bo kilkoma lub większą liczbą oderwanych chwil nie potrafię i nie chcę wypełniać długiego lub wiecznego życia.
Co więc może geja ciągnąć do monogamii? To samo co każdego człowieka. Miłość. Taka szczera, prawdziwa miłość. Taka już trwająca albo taka upragniona.
Bo niby czemu miałbym być inny niż wszyscy. Czy wszystkie osoby heteroseksualne są w stałych związkach? Czy wszystkie są ze stali i nie ulegają chwilowym namiętnościom? Czy wszyscy jesteśmy cierpliwi, wytrwale dążąc do celów? Czy w ogóle dla wszystkich życiowa połówka jest celem?
Pytanie miało swój kontekst, bez którego mogłoby być odczytywane jako ukryty zarzut, że monogamiczny gej w stałym związku to oksymoron. Hipotetyczny, wyimaginowany, prehistoryczny stwór z pogranicza bajek i legend, którego jeszcze nikt nie widział. Kontekst pytania pozwalam sobie zachować dla siebie, ale mogę zapewnić, że pytanie nie było zarzutem. Moim zdaniem przemawia przezeń troska i chęć zrozumienia.
W całym społeczeństwie są osoby dążące do monogamii oraz takie, które od niej stronią. Bez względu na orientację seksualną.
Moim skromnym zdaniem, homoseksualiści są niewdzięcznym materiałem badawczym jeśli chodzi o statystyki. Ze względów społecznych, wielu z nas się ukrywa, nawet w związkach, więc wszelkie badania są obciążone niereprezentatywnością. Z drugiej strony, jesteśmy przekrojem całego społeczeństwa, jeśli chodzi o wykształcenie, zawód, wiek czy miejsce zamieszkania. Dopiero jednak młodsze pokolenie odważa się mówić na głos. Nie jesteśmy jednorodną grupą, bo nie jesteśmy żadną grupą. Po prostu jesteśmy częścią naszych społeczności i całego społeczeństwa. Każdy z osobna, w swoim otoczeniu. Każdy niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju.
Blogosfera też nie jest reprezentatywna. Pisząc i czytając blogi, zazwyczaj trafiamy tu z jakąś motywacją. Na dłużej lub krócej. Próbujemy tu rozwiązać swoje lub cudze problemy. Potrzebujemy wygadać się, być wysłuchanym lub wysłuchać cudzej opowieści. Szukamy odpowiedzi na pytania, inspiracji, pocieszenia, bodźców. Szukamy i znajdujemy, albo i nie. Wpadamy z determinacją albo przypadkowo i z ciekawości zostajemy. Nie dają też prawdziwego obrazu filmy czy literatura. Przecież pokazują tylko to, co zainteresowało autorów, w zamiarze było warte opowiedzenia.
Ciekawe, że miłość heteroseksualną tak niewielu bada, analizuje, stwierdza, zmienia, nakazuje, zakazuje, krytykuje, potępia. Miłość homoseksualna doczekała się tego wszystkiego. Tylko za to, że ludzie kiedyś nie umieli rozpoznać, że to Ziemia okrąża Słońce, a homoseksualne myśli i czyny bywają naturalną częścią tożsamości człowieka, więc wszystko co nie było zgodne z ówczesną wiedzą, było społecznie i religijnie potępiane.
Paradoksalnie, jako z natury gej, z wyboru katolik, obiektywnie patrząc, większą niechęć niezamierzenie odbieram nie od niewierzących gejów, lecz od heteroseksualnych katolików. Nie wyrzekając się wiary, na tyle na ile mogę, chcę i potrafię ─ próbuję dobrze spożytkować swoje życie i moją tożsamość, w której orientacja seksualna jest jednym pośród bardzo wielu elementów tworzących moją skromną osobę. Nie potrzebuję ani nie oczekuję wsparcia od innych katolików. Tymczasem Brat w wierze wie, jak powinienem żyć i jak skończę. Ktoś potrzebuje naukowych dowodów i dyskusji nad moim życiem, żeby się nim nikt inny nie sugerował. Czuję się szufladkowany do cudzych schematów.
Owszem, mam to gdzieś. To Ktoś wciąż ma z tym problem, już nie ja, bowiem Ktoś tkwi w miejscu, ja poszedłem dalej. Tego Kogoś szczerze szanuję, zwłaszcza za samodzielne myślenie i odwagę prezentowania swoich poglądów poniekąd publicznie w takim miejscu. Tylko że głupio się czuję, gdy nade mną publicznie dyskutują nad moim życiem, które się jeszcze nie skończyło. Jak umrę to sobie ocenisz, czy mogłem przeżyć je lepiej niż Ty w mojej sytuacji. Ufam Bogu, że ma być tak, jak teraz zaczynam.
Życie w ukryciu oraz stosunek społeczeństwa do jednostki (chociażby chybiony domniemany), wpływają w istotny sposób na nasze życiowe postawy, bez względu na orientację. Ale to mnie ktoś chce rozliczać z każdego dokonanego i zamierzonego wyboru, choć kompletnie nie ma zielonego pojęcia o mnie i moim życiu. Film Skoonheid jest trudnym tego przykładem, bo może być opacznie odczytany jako dowód tego, że to z gejami jest coś nie tak, podczas gdy tę subtelną różnicę między postawami osób homoseksualnych widać dopiero w ostatniej scenie.
Nie wiem, czy, kiedy i jak dane nam będzie znaleźć i żyć z życiowymi partnerami. Nie wiem, czy i kiedy się odnajdziemy po zgubionych latach bez siebie, które każdy przeżywał na swój sposób. Teraz przynajmniej wiem, że wielu innych już wyczekuje chwili, gdy się poddam, by potwierdzić tezę przyjętą przez Nich jeszcze przed poznaniem tego bloga. Gdy w rozumieniu wielu osób upadnę, nie chcąc już miłości, bo rani, bo nie znalazłem, bo zbyt trudno, bo ileż można czekać. Jedni zechcą wtedy zalecać, że gdy brakuje miłości, pocieszenia należy szukać w samym seksie. Drudzy zechcą pouczać, że pedalstwo zamiast afirmować i promować należy poddać konwersji, tak jakby teraz homoseksualizm lansowano, w(s)pierano, broniono. Tak jakby heteroseksualizm był idealnym wzorem do naśladowania.
Jestem tylko i aż człowiekiem. Żyję. Nie jestem skałą. Czuję. Pragnę. Zwyciężam. Popełniam błędy. Upadam. Podnoszę się. Kocham ludzi, świat, Boga. Chcę kochać w szczególny sposób mężczyznę. Tu i teraz, pośród tych ludzi. Nie chcę tego czynić w sposób, w który moi oponenci sami mnie jednocześnie wpychają, zarzucają, przestrzegają i prorokują, jak się to może skończyć.
I choć do stałego związku nie jest mi potrzebny papierek, to nie mogę o czymś nie wspomnieć. Bo kiedyś sam uważałem, że społeczeństwo nie ma interesu, by mniejszościom pozwalać żyć tak, jak one chcą szczęśliwie żyć.
W najbliższym czasie (już w przyszłym tygodniu), Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ma zająć się projektami ustaw m.in. o związkach partnerskich. Tak, polscy posłowie pochylą się nad zagadnieniem, czy para mężczyzn albo para kobiet w polskim społeczeństwie ma prawo się kochać i mówić o tym na głos przy akceptacji społeczeństwa. Czy gdy jeden z nas umrze, będziemy mogli być pochowani we wspólnym grobie. Czy możemy mieć wspólny majątek i możemy go po sobie dziedziczyć. Czy w agonii będziemy się mogli pożegnać w szpitalu. Czy społeczeństwo chce naszych monogamicznych związków, czy też wyczekuje tylko naszych upadków, bo tylko wtedy potwierdzą się przyjęte na wstępie tezy.
Polecam blog akcji wspierającej legalizację związków gejów i lesbijek w Polsce (nie: małżeństw). Co bardziej przekonani i odważni z Was być może zechcą go dodać do obserwowanych i skomentować. Co mniej przychylni zaszufladkują mnie do osób promujących homoseksualizm, tak jakby w ogóle dało się promować jakąkolwiek orientację.
Ja nie mogę udzielać odpowiedzi za innych ludzi, ani za innych gejów, ani za lesbijki czy biseksualistów. Co najwyżej tylko za siebie. Śmiem jednak twierdzić, że dla gejów i osób heteroseksualnych przyczyny są takie same albo podobne. A ja pomimo mojej przeszłości, wcale się nie różnię od innych gejów.
Co mnie ciągnie do stałego związku? Co mnie ciągnie do jakiegokolwiek związku (stałego czy za zgodą obu stron chwilowego) i dlaczego nie jest mi obojętne, z kim, na jak długo i w jaki sposób? Co mnie w ogóle ciągnie do drugiego człowieka?
Dobre pytanie, nieco przeze mnie rozszerzone, bo przypomnienie/uświadomienie sobie potrzeby fizycznej i duchowej bliskości człowieka odmieniło mnie na początku bloga. Tyle ostatnio miłości wokół i całkiem poważnych planów. Zarazem znam tylu „szczęśliwych” singli (nie z samotności, lecz skoro już są sami, to w tej samotności też próbują być szczęśliwi ─ sam tak siebie postrzegałem), tyle widzę nieporozumień i nieszczęścia między ludźmi w związkach, sam boję się możliwości krzywdzenia i bycia skrzywdzonym...
Po co więc narażać się? Czy warto ryzykować? Czy warto cierpieć dla szczęścia? Czy ból towarzyszy całą wieczność, a miłość tylko chwilę, czy też odwrotnie? Może to wszystko przereklamowany złudny mit? Zastanawiam się, co ze mną nie tak. Nie mogę narzekać na moje życie, po co więc do niego wprowadzać jakiekolwiek novum? Może wystarczą mi ci ludzie, którzy już są wokół, z dala od mojego wnętrza? Po co w ogóle mi życiowy partner. Może lepiej żyć i umrzeć samotnie?
Pamiętam taką scenę z ogólniaka: trzech kolegów wraca po lekcjach do swoich domów, jeden z nich obgaduje koleżankę postrzeganą przez niego za irytującą, głupią i grubą (nie, niestety nie czubili się wystarczająco, żeby się polubić, he he). Nie może zrozumieć, dlaczego taka nic sobą niereprezentująca dziewczyna (jakże bardzo się mylił!) śmie umawiać się z chłopakami. Drugi z nich komentuje, że najwyraźniej ona potrzebuje blisko siebie faceta, potrzebuje związku, a czy jest gruba i głupia czy nie, to nie ma nic do tego. Ten sam chłopak niemal wykrzyczał, że sam też nie chce być sam i ją rozumie. Dekadę później ten sam mężczyzna napisał niniejsze słowa.
W moim życiowym partnerze pragnę odnaleźć kompatybilną duszę i w moich oczach piękne ciało, które wespół będę mógł uwielbiać dniami i nocami, dopóki istnieję na tym świecie. Pięknie niedoskonałego człowieka wewnątrz i na zewnątrz. Który to samo odnajdzie we mnie. Pragnę takiego kogoś, kogo życie będzie moim życiem. By moje życie dopełniało swój sens jego życiem. Którego pracę, zajęcia, hobby, cechy charakteru, znajomych czy rodzinę będę w większości (ha ha, jestem realistą) szanował, wspierał lub wielbił bezwarunkowo. Kogo życie, zdrowie, pomyślność, sukcesy i porażki będą dla mnie ważniejsze niż moje własne. Kogo pragnienia i szczęście będę mógł i będę chciał zaspokajać każdego dnia, na ile sił, czasu i mnie samego starczy. Chcę takiego mężczyzny, który będzie mógł i będzie chciał czynić podobnie wobec mnie. Kto chciałby mnie uczynić (i z kim ja chciałbym stawać się) lepszym człowiekiem dla mnie samego, dla niego, dla innych ludzi. Kto sam przy mnie chciałby próbować być lepszym człowiekiem. Pragnę by nasze ciała budziła i tuliła do snu żywa i bezgraniczna namiętność. By nasz dotyk spotykał się na i w naszych ciałach, prowadząc je do szczytów ekstazy gdziekolwiek się znajdziemy. W partnerze chcę zatapiać moje ciało, by dusza umierała tylko z tęsknoty za każdym kolejnym razem z nim.
To nie jest minimum, lecz optimum, ale ja jestem realistą. Tak idealnie chciałbym przeżywać związek, możliwie najbardziej jak się tylko da, ale życie niesie nie tylko wzloty, lecz również upadki. Chcę z nich dźwigać się razem, pomagać sobie i wspierać się pomimo złych chwil, chorób, kłótni, nieszczęścia, strat. Chcę by dwie istoty scalały się pomimo czegoś, co inni będą postrzegać jako nasze wady, niedoskonałości, błędy. Chcę być z takim partnerem nie tylko na dobre, ale i na złe.
Bo człowiek nie jest powołany do życia w izolacji od innych ludzi, przynajmniej większość z nas nie jest, a już na pewno co najmniej ja nie jestem. Potrzebuję możliwe najbliższej, prawdziwej, szczerej i naturalnej relacji z drugim, konkretnym, jednym człowiekiem oraz chcę wypełniać taką potrzebę w kimś. Całym ciałem i całym umysłem. W moim przypadku takie powołanie mogę dobrze wypełniać tylko z osobą tej samej płci.
Nie chcę pojawiać się i znikać w taki sposób w życiach zbyt wielu osób. Nie chcę zbyt wiele osób w taki sposób wpuszczać do mojego życia. Bo zaspokoimy tak tylko podstawowe i krótkotrwałe pragnienia, a dalej będziemy głodni i pozbawieni sensu, a z czasem nadziei. Bo kilkoma lub większą liczbą oderwanych chwil nie potrafię i nie chcę wypełniać długiego lub wiecznego życia.
Co więc może geja ciągnąć do monogamii? To samo co każdego człowieka. Miłość. Taka szczera, prawdziwa miłość. Taka już trwająca albo taka upragniona.
Bo niby czemu miałbym być inny niż wszyscy. Czy wszystkie osoby heteroseksualne są w stałych związkach? Czy wszystkie są ze stali i nie ulegają chwilowym namiętnościom? Czy wszyscy jesteśmy cierpliwi, wytrwale dążąc do celów? Czy w ogóle dla wszystkich życiowa połówka jest celem?
Pytanie miało swój kontekst, bez którego mogłoby być odczytywane jako ukryty zarzut, że monogamiczny gej w stałym związku to oksymoron. Hipotetyczny, wyimaginowany, prehistoryczny stwór z pogranicza bajek i legend, którego jeszcze nikt nie widział. Kontekst pytania pozwalam sobie zachować dla siebie, ale mogę zapewnić, że pytanie nie było zarzutem. Moim zdaniem przemawia przezeń troska i chęć zrozumienia.
W całym społeczeństwie są osoby dążące do monogamii oraz takie, które od niej stronią. Bez względu na orientację seksualną.
Moim skromnym zdaniem, homoseksualiści są niewdzięcznym materiałem badawczym jeśli chodzi o statystyki. Ze względów społecznych, wielu z nas się ukrywa, nawet w związkach, więc wszelkie badania są obciążone niereprezentatywnością. Z drugiej strony, jesteśmy przekrojem całego społeczeństwa, jeśli chodzi o wykształcenie, zawód, wiek czy miejsce zamieszkania. Dopiero jednak młodsze pokolenie odważa się mówić na głos. Nie jesteśmy jednorodną grupą, bo nie jesteśmy żadną grupą. Po prostu jesteśmy częścią naszych społeczności i całego społeczeństwa. Każdy z osobna, w swoim otoczeniu. Każdy niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju.
Blogosfera też nie jest reprezentatywna. Pisząc i czytając blogi, zazwyczaj trafiamy tu z jakąś motywacją. Na dłużej lub krócej. Próbujemy tu rozwiązać swoje lub cudze problemy. Potrzebujemy wygadać się, być wysłuchanym lub wysłuchać cudzej opowieści. Szukamy odpowiedzi na pytania, inspiracji, pocieszenia, bodźców. Szukamy i znajdujemy, albo i nie. Wpadamy z determinacją albo przypadkowo i z ciekawości zostajemy. Nie dają też prawdziwego obrazu filmy czy literatura. Przecież pokazują tylko to, co zainteresowało autorów, w zamiarze było warte opowiedzenia.
Ciekawe, że miłość heteroseksualną tak niewielu bada, analizuje, stwierdza, zmienia, nakazuje, zakazuje, krytykuje, potępia. Miłość homoseksualna doczekała się tego wszystkiego. Tylko za to, że ludzie kiedyś nie umieli rozpoznać, że to Ziemia okrąża Słońce, a homoseksualne myśli i czyny bywają naturalną częścią tożsamości człowieka, więc wszystko co nie było zgodne z ówczesną wiedzą, było społecznie i religijnie potępiane.
Paradoksalnie, jako z natury gej, z wyboru katolik, obiektywnie patrząc, większą niechęć niezamierzenie odbieram nie od niewierzących gejów, lecz od heteroseksualnych katolików. Nie wyrzekając się wiary, na tyle na ile mogę, chcę i potrafię ─ próbuję dobrze spożytkować swoje życie i moją tożsamość, w której orientacja seksualna jest jednym pośród bardzo wielu elementów tworzących moją skromną osobę. Nie potrzebuję ani nie oczekuję wsparcia od innych katolików. Tymczasem Brat w wierze wie, jak powinienem żyć i jak skończę. Ktoś potrzebuje naukowych dowodów i dyskusji nad moim życiem, żeby się nim nikt inny nie sugerował. Czuję się szufladkowany do cudzych schematów.
Owszem, mam to gdzieś. To Ktoś wciąż ma z tym problem, już nie ja, bowiem Ktoś tkwi w miejscu, ja poszedłem dalej. Tego Kogoś szczerze szanuję, zwłaszcza za samodzielne myślenie i odwagę prezentowania swoich poglądów poniekąd publicznie w takim miejscu. Tylko że głupio się czuję, gdy nade mną publicznie dyskutują nad moim życiem, które się jeszcze nie skończyło. Jak umrę to sobie ocenisz, czy mogłem przeżyć je lepiej niż Ty w mojej sytuacji. Ufam Bogu, że ma być tak, jak teraz zaczynam.
Życie w ukryciu oraz stosunek społeczeństwa do jednostki (chociażby chybiony domniemany), wpływają w istotny sposób na nasze życiowe postawy, bez względu na orientację. Ale to mnie ktoś chce rozliczać z każdego dokonanego i zamierzonego wyboru, choć kompletnie nie ma zielonego pojęcia o mnie i moim życiu. Film Skoonheid jest trudnym tego przykładem, bo może być opacznie odczytany jako dowód tego, że to z gejami jest coś nie tak, podczas gdy tę subtelną różnicę między postawami osób homoseksualnych widać dopiero w ostatniej scenie.
Nie wiem, czy, kiedy i jak dane nam będzie znaleźć i żyć z życiowymi partnerami. Nie wiem, czy i kiedy się odnajdziemy po zgubionych latach bez siebie, które każdy przeżywał na swój sposób. Teraz przynajmniej wiem, że wielu innych już wyczekuje chwili, gdy się poddam, by potwierdzić tezę przyjętą przez Nich jeszcze przed poznaniem tego bloga. Gdy w rozumieniu wielu osób upadnę, nie chcąc już miłości, bo rani, bo nie znalazłem, bo zbyt trudno, bo ileż można czekać. Jedni zechcą wtedy zalecać, że gdy brakuje miłości, pocieszenia należy szukać w samym seksie. Drudzy zechcą pouczać, że pedalstwo zamiast afirmować i promować należy poddać konwersji, tak jakby teraz homoseksualizm lansowano, w(s)pierano, broniono. Tak jakby heteroseksualizm był idealnym wzorem do naśladowania.
Jestem tylko i aż człowiekiem. Żyję. Nie jestem skałą. Czuję. Pragnę. Zwyciężam. Popełniam błędy. Upadam. Podnoszę się. Kocham ludzi, świat, Boga. Chcę kochać w szczególny sposób mężczyznę. Tu i teraz, pośród tych ludzi. Nie chcę tego czynić w sposób, w który moi oponenci sami mnie jednocześnie wpychają, zarzucają, przestrzegają i prorokują, jak się to może skończyć.
I choć do stałego związku nie jest mi potrzebny papierek, to nie mogę o czymś nie wspomnieć. Bo kiedyś sam uważałem, że społeczeństwo nie ma interesu, by mniejszościom pozwalać żyć tak, jak one chcą szczęśliwie żyć.
W najbliższym czasie (już w przyszłym tygodniu), Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ma zająć się projektami ustaw m.in. o związkach partnerskich. Tak, polscy posłowie pochylą się nad zagadnieniem, czy para mężczyzn albo para kobiet w polskim społeczeństwie ma prawo się kochać i mówić o tym na głos przy akceptacji społeczeństwa. Czy gdy jeden z nas umrze, będziemy mogli być pochowani we wspólnym grobie. Czy możemy mieć wspólny majątek i możemy go po sobie dziedziczyć. Czy w agonii będziemy się mogli pożegnać w szpitalu. Czy społeczeństwo chce naszych monogamicznych związków, czy też wyczekuje tylko naszych upadków, bo tylko wtedy potwierdzą się przyjęte na wstępie tezy.
Polecam blog akcji wspierającej legalizację związków gejów i lesbijek w Polsce (nie: małżeństw). Co bardziej przekonani i odważni z Was być może zechcą go dodać do obserwowanych i skomentować. Co mniej przychylni zaszufladkują mnie do osób promujących homoseksualizm, tak jakby w ogóle dało się promować jakąkolwiek orientację.
PS. Aktualności z mego życia innym razem :)
Też chcę wiedzieć jak to jest
OdpowiedzUsuńWitaj, Matt. Brakuje mi słów, by skomentować Twoje :) Zastanawia mnie, dlaczego uważałeś, że społeczeństwo nie korzysta na równouprawnieniu mniejszości seksualnych?
OdpowiedzUsuńKiedyś uważałem, że społeczeństwo ma korzyść w prawnym sankcjonowaniu związków tylko różnopłciowych, bo te mogą tworzyć nowe pokolenia zapewniające przyszłość.
UsuńDziś uważam, że społeczeństwo odniosłoby korzyść również z legalizacji związków jednopłciowych, bo w związku, rodzinie i wspólnym gospodarstwie domowym mimo wszystko ludziom łatwiej dobrze żyć ze wsparciem obok. Bo korzyści z bycia razem przewyższają zagrożenia. Wychowywanie dzieci nie jest zaś jedyną korzyścią dla społeczeństwa.
Kiedyś było mi dane wysłuchać słów wspaniałej dojrzałej kobiety dotyczących córki, ale już wtedy wiedziałam, że będę mogła skorzystać z tych mądrości sama - Dziś młodzi nie chcą decydować się na zawarcie związku małżeńskiego, chcą się wypróbować, tłumaczą, że nie wiedzą czy sami dojrzeli - zamieszkują ze sobą, sypiają ze sobą. I skoro są dorośli wolno im decydować o sobie. Kiedyś jednak było inaczej - kiedyś nie było pytania czy nam wyjdzie tylko wiara, deklaracja, że nam wyjdzie. I to zbliżało ludzi. Zamiast zwracać się tylko ku sobie, swoim myślom, czy skarżyć na partnera, oceniać go - kiedy pojawiały się problemy to staraliśmy się razem, wspólnie rozwiązywać, bo to były nasze problemy. Bo przysięgaliśmy sobie być razem na dobre i złe, to pomagało pamiętać co oznacza "my" i że nie tylko nasze są radości, ale nasze, nie tylko moje, są problemy i tak je postrzegać.
OdpowiedzUsuńMinęło już wiele lat, od tego momentu. Wtedy było "modne" zamieszkiwanie razem, jako wyraz dojrzałości bez pochopnego decydowania się na zawarcie związku formalnego. W końcu tyle małżeństw się wtedy rozpadało. I to małżeństw z dwudziesto, trzydziesto letnim stażem. Mówiło się o statystykach, o prawdopodobieństwie tego, że jak się zdecydujemy na zawarcie związku, to mamy tyle a tyle procent "szansy" się rozwieść w pierwszym roku, jaka niewielka to była liczba szacująca możliwość dotrwania do dziesiątej rocznicy. Wobec takich "faktów" wygląda na to, że podjęcie decyzji o zawarciu związku jest jednocześnie podjęciem decyzji o przyszłym rozwodzie. Czy dojrzałe podejście, sprawdzanie się w życiu, w łóżku, nierzadko też jako rodzic prowadzi do decyzji zawarcia związku małżeńskiego? Wydaje mi się, że nie, bo w końcu skoro nam się udało bez "papierków" to oznacza tylko, jak one są nieważne dla związku. Gdyby się nam nie udało w takim niesformalizowanym związku - wtedy mówimy sobie "do widzenia" i wiemy, że zachowaliśmy się dojrzale, bo nie wzięliśmy ślubu z osobą, która nie była nam pisana, z którą niechybnie byśmy się rozwiedli. Z czystym sumieniem i bez lęków zaczynaliśmy kolejną "próbę" z inną osobą.
Wydaje mi się, że w końcu dokonuje się takie uproszczenie - poszukiwania, "testowania" kolejnych partnerów i w momencie kiedy pojawia się problem, czy partner jednak okazuje się mieć jakieś wady - idziemy dalej, bo przecież nie warto tracić czasu na coś co już na takim etapie jest nieidealne, a gdzieś czeka Jedyny.. Po iluś razach traci się chyba wiarę w Jedynego, zaczyna się wprost szukać tylko konkretnych pożądanych zalet u kolejnych kandydatów. Przy czym oczywiście czasem nasi partnerzy nas mogą ubiec i zanim my dojdziemy do wniosku, że to nie to, oni nas porzucają. Czas mija - może dojść do uproszczenia i zgorzkniałego poszukiwania "najprostszego" kontaktu i jedynej dostępnej bliskości - seksu. Dorzucam do tego worka jeszcze dwie tezy - oczywiście, że nowe nas pociąga, fascynuje, szukamy nowych doznań, nudzi nam się monotonny partner; a tak w ogóle po co wybierać i się wiązać, ograniczać się do jednego niedoskonałego partnera.
Wiem, że to wszystko spłyciłam i uprościłam. Nie chce nikogo ani oceniać, ani w ogóle mi w głowie nie powstała myśl, żeby krytykować jakiś styl życia. Każdy jest inny, każdy ma troszkę inne doświadczenia, trzeba nauczyć się żyć w zgodzie ze sobą i zawsze mieć na uwadze to, by nie krzywdzić nikogo, ani nie żyć czyimś kosztem.
cdn
Zmieniając partnera z powodu wad, z którymi można żyć, można nigdy na dłużej nie zabawić, bo każdy ma jakieś wady, tylko że nie wszystkie są istotne, niektóre można zmienić, a z innymi nauczyć się żyć. I masz rację, że pytanie tylko, czy kochamy ideał, czy kochamy pomimo wad... Drobne niedoskonałości, które czynią partnera doskonałymi dla nas...
UsuńChce postawić pewną tezę - teraz zawieranie znajomości jest niesamowicie łatwe, jako dorośli ludzie wprost mówimy o swoich potrzebach seksualnych, nie oszukujemy się, że szukając kontaktów z drugim człowiekiem nie mamy w perspektywie seksu - a skoro tak jest to możemy pominąć wstępne i przydługie praktyki "oczarowywania", rozkochiwania w sobie. Może stąd bierze się ta tendencja do przedstawiania siebie i tworzenia swojego profilu - jak ogłoszenia "randkowego". Może stąd uproszczenie i sprowadzanie miłości do seksu. Nie wiem. Wiem jedno - kiedy Mateusz pisze o miłości, potrzebie miłości, bólu z powodu braku partnera - nie upraszcza. Tęskni za całokształtem tego uczucia - chce stworzyć związek, bo wie, że tylko w stałym związku może wypracować ze swoim partnerem szczerość prawdziwą, odsłonić, obnażyć swoje ja - prawdziwie dzielić radości, smutki, polegać na nim i obdarzyć opieką, wsparciem. Chce stworzyć normalny, dojrzały związek i chce mieć szanse móc normalnie żyć. Idąc za moim uproszczeniem - ma jakby dwie drogi - "oddolną" - "testować", szukać i sprawdzać kolejnych partnerów z nadzieją, że trafi na Jedynego, bądź też trzymać się swoich ideałów, czekać, oczekiwać od mężczyzn zrozumienia i deklaracji, że chce poznać jego nie tylko jako atrakcyjnego partnera do łóżka, ale jako PięknąOsobę z PięknąDuszą ze wspaniałym, bogatym życiem, które chce dzielić w pełni z radościami i troskami. To droga trudniejsza, z założeniem, że trzeba się starać - nie tylko poderwać i uwieść - trzeba wierzyć w siebie, w swojego partnera, budować z dwóch odrębnych ja - wspólne "my". Jak do tego ma się formalizacja związku i walka z homofobią? W końcu w idealnym scenariuszu Mateusz pozna swojego Jedynego - będzie to miłość od pierwszego wejrzenia, trwała, prawdziwa i mocna jak granit - zbędne będą im formalizacje, będą się wspierać i nie przejmować atakami z zewnątrz, stworzą sobie ukryty przed oczami nienawistnego społeczeństwa dom-azyl. Możliwe? Możliwe, a podejrzewam, że na świecie było kilka (kilkadziesiąt, kilkaset, kilka tysięcy..) takich pięknych przykładów. Jednak zamiast liczyć na szczęście i to, że pisany jest mu scenariusz z bajki rozumiem kilka spraw w ten sposób: Mateusz mógłby spróbować drugiej drogi jaką przedstawiłam, gdyby mógł umawiać się na normalne randki, nie ukrywać się, nie żyć w strachu o siebie i bardziej jeszcze o partnera. Potrzebna mu szansa na rozwinięcie uczuć, na zakochanie podczas romantycznych spotkań - na chodzenie za rączkę, na pierwsze pocałunki przy rozstaniach na ulicy, koło domu swojego czy domu partnera, na siadanie blisko na ławce parku, czy w kawiarni, na spędzaniu czasu na rozmowach, spędzaniu czasu razem z rodzinami, ze wspólnymi znajomymi. Jeśli musi się umawiać dyskretnie, sam na sam - no to faktycznie to z założenia tworzy sytuacje występnych schadzek i wymusza wręcz konkretne zachowania. Wierzę też, że ta perspektywa, że będą mogli razem kiedyś zawrzeć formalny związek, złożyć sobie przysięgę przed ludźmi i światem, pochwalić się sobą całemu światu - pokazać swoją dojrzałość i miłość wzajemną jest niezwykle pomocna i wręcz zachęca do starań. Tymczasem brak takowej zniechęca, utrudnia. Dlaczego nie mieliby sprawdzić i doświadczyć jak zawarcie związku formalnego pomóc może w chwilach trudnych, w chwilach słabości, zachować wierność kiedy partner zirytuje, czy się chwilowo znudzi. Związek nieformalny jest niezwykle łatwo skończyć w chwilach wzburzenia, po prostu powiedzieć "żegnam". No owszem można potem ochłonąć, przeprosić, zacząć drugi raz. Tylko czy nie łatwiej by było przypomnieć sobie słowa przysięgi? Postarać się ochłonąć i nie podejmować pochopnych i krzywdzących decyzji o rozstaniu?
OdpowiedzUsuńWiem, że wszystko uprościłam, koloryzowałam. Nie chce nikogo ani szufladkować, ani doszukiwać się gdziekolwiek jakiś schematów. Mam nadzieję, że nikogo nie krzywdzę swoimi słowami i wiem, że tyle ludzi potrafi sobie radzić i żyć po swojemu, nieschematycznie.
Nie wiem, czy śmielej opisałbym to, co napisałaś za mnie. Każdy szuka tego, co chce, i w taki sposób, w jaki potrafi i chce. Bez względu na orientację, monogamia dla wielu jest trwale lub przejściowo zbyteczna. Ja to akceptuję i szanuję, o ile godzą się na to wszyscy partnerzy. Co prawda chwilami nie zastąpią wieczności i trudniej będzie ją stworzyć, ale to wybór każdego z nas, jak wiele chcemy zaryzykować i wygrać. Moja akceptacja nie oznacza, że sam tak chcę żyć. Ale jestem tylko człowiekiem. Inni ludzie mają wpływ na nasze życia, na moje życie.
UsuńŻyczę z całego serca Mateuszowi, żeby mógł wspaniale ułożyć sobie drogę życiową z partnerem, żeby wierzył w trwałość związków, żeby wierzył w miłość. Nie chce go okradać z takich możliwości. Dziękuję Ci PięknaDuszo za to, że będąc na uboczu tych spraw, zaczynam rozumieć te inicjatywy i że one również mnie dotyczą :*
OdpowiedzUsuńUfam, że w tym wypadku wiara nie jest potrzebna, wystarczy sama nadzieja na prawdziwą miłość. Dziękuję.
UsuńKiedyś było ciekawie, nie było gadania "z tym mi źle, tego wolę...chociaż nie wiem, może" Bo kobiety np do gadania nie miały praktycznie nic, wychodziły za tego wskazanego przez rodzinę, o wolnym związku mowy nie było, od razu ślub i takie małżeństwo w zasadzie żyło obok a nie razem, często żywiąc urazy. Geje czy lesbijki- o nich nawet mowy nie było, żyli tylko w wolnych związkach, ale bardzo ostrożnie, w tajemnicy. Całe szczęście, że dziś ludzie mogą próbować i wybierać, z kim chcą być i gdzie jest ich szczęście. Oczywiście niektórzy błądzą, inni za to decydują się na wieczną zabawę- też mogą.
OdpowiedzUsuń:) Kiedyś to zupełnie nieprecyzyjne określenie, mój błąd.
OdpowiedzUsuńZ tego co widziałam już w życiu, to nawet w obecnych czasach zdarzają się rodziny i sytuacje, gdzie małżeństwa są kojarzone, a decyzje o losach młodych ludzi zapadają między rodzinami. No owszem, mogą sobie np. potem wybrać kochanków sami ;)
Całe szczęście, że ludzie mogą decydować się na styl życia jaki daje im szczęście. Mnie się to bardzo podoba i to szanuje. Jak również rozumiem, że to wybory, jak łatwo o błędy i przyznam się, że wiele stało się moim udziałem również.
Staram się tu zrozumieć jakoś sytuację Mateusza. Nierzadko mam wrażenie, że pewne tezy i obserwacje poddaje on tutaj do dyskusji.
Ja tutaj chce oddać głos za "monogamią", bo wydaje mi się, że to deklaruje Mateusz od początku, tu upatruje swojego szczęścia. Postawił sobie cel - odnaleźć Jedynego, ale też drugi cel - budować trwały, taki nieomalże "klasyczny" związek. Mam nadzieję, że ma szanse zrealizować oba te cele jednocześnie :)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że nie uraziłam nikogo i dziś nie będę musiała przepraszać :) Moje słowa mają swój kontekst, przy całej swojej niedoskonałości są uproszczeniem i nie noszą osądu żadnego człowieka.
@DamoKier, zdziwiłabyś się, ilu gejów i ile lesbijek żyło w stałych związkach również dawniej, również w Polsce. Owszem, w ukryciu przed dalszym światem.
UsuńNie widzę nic złego w próbie wyboru dobrej partnerki / dobrego partnera ("z tym mi źle, tego wolę, chociaż..."). To lepsze niż związki z przymusu rodziców.
Pytano mnie o monogamię gejów, przedstawiłem ją na swój niedoskonały sposób. Ale nie ma takiego czegoś, jak gejowska monogamia. Jest monogamia, są geje, są "heterycy", jest seks, jest miłość, są układy wolne i otwarte. We wszystkich możliwych konfiguracjach.
Nie chcę tu promować monogamii. To niełatwa droga, choć w ostatecznym rozrachunku wspanialsza. Jakże wiele można stracić i z jak wysoka upaść. Ale jakże wiele można zyskać w tym obecnym życiu.
PS. Nikt się nie czepił. Nawet Chesterton monogamią gejów nie jest zainteresowany. Intrygujące.
Aleee długi poost i dłuuugie komentarze :)
OdpowiedzUsuńNooooo :) i teraz odpowiedz coś tu mądrze :) normalnie się nie da, wszystkie mądrości już wszyscy wylali :)
Usuńja swoje na sumieniu mam... zawsze otwarcie się przyznawałem do tego... ale dziś nie zamieniłbym monogamii nawet na trójkąt czarnowłosych przystojniaków! chyba trzeba było trafić na bratnią duszę, uzupełnienie siebie, żeby zmienić mentalność... teraz nie potrzebuję szukać, ani w realnym, ani w wirtualnym świecie. mam to, czego zawsze pragnąłem - miłość w czystej postaci. tego życzę każdemu!
OdpowiedzUsuńBłogosławiona wina, która przyniosła zbawienie... Nic dodać, nic ująć!
UsuńMyślę, że gdzieś w środku niemal każdy potrzebuje, pragnie i marzy o miłości.
OdpowiedzUsuńI dla niej właśnie chcemy ryzykować bycie w związkach, łączenie się w monogamiczne pary i wspólne przeżywanie kolejnych lat.
Dlatego jestem jak najbardziej za, zerknę na tę stronę, chociaż moja aktywność fb jest niezbyt intensywna :)
Mam nadzieję, że pewnego dnia obudzę się w kraju, w którym nie trzeba będzie wyjeżdżać, żeby oficjalnie stworzyć związek niezależnie od płci!
pozdrowienia i powodzenia Ci życzę :)
Dokładnie, miłość warte ryzyka cierpienia... PS. Dziękuję!
UsuńMam pytanie. Pisałeś w pewnym poście o tym iż o Twojej tajemnicy wiedział tylko Bóg no i w później pewien spowiednik. Czy byłeś się wyspowiadać z tego? Jeżeli tak to chciałbym prosić o radę. Jestem teraz przed maturą i organizowana wycieczka do Częstochowy. Strasznie chciałbym na nią jechać, ale boję się iść do spowiedzi. Od kilku lat ukrywam grzech: iż podobają mi się mężczyźni. A chciałbym się z tego wyspowiadać. Mieszkam w małym mieście i boję się, że się ktoś dowie. Nie byłem blisko z żadnym mężczyzną. Ale w głębi serca wiem iż z moich preferencji trzeba się wyspowiadać. Jeżeli byłeś i wyspowiadałeś się z tego, to mógłbyś mi coś poradzić? Z góry dziękuję.
OdpowiedzUsuńTak, odkąd pamiętam podobają mi się mężczyźni w taki sposób, jak podobają się większości kobiet, natomiast nie odnajduję w sobie żadnego upodobania do kobiet. Spowiadałem się wiele razy, ale tylko raz z homoseksualizmu (uzyskałem rozgrzeszenie i na pokutę kilka modlitw), choć niepotrzebnie, bo według Kościoła rzymskokatolickiego (do którego jak się domyślam należysz) sam homoseksualizm (odczuwanie pociągu seksualnego do tej samej płci) NIE jest grzechem, natomiast podług oficjalnego nauczania (Katechizmu Kościoła Katolickiego) grzechem byłyby już akty homoseksualne (czynności seksualne z osobą tej samej płci). Niektórzy tego ostatniego poglądu również nie podzielają, ale w tym miejscu i czasie dla Ciebie nie czas na polemikę.
UsuńCo do księdza, obowiązuje go tajemnica spowiedzi. Nie może nigdy nikomu ujawnić tego, z czym zapoznał się na spowiedzi, inaczej sam popełniłby grzech śmiertelny. Nawet w małej miejscowości. Jeśli masz jakieś obawy, możesz albo wyspowiadać się w innej miejscowości (przecież spowiednik przyjmuje także nieznajome twarze), albo w swojej miejscowości powiedz w konfesjonale księdzu, że wiesz, że obowiązuje go tajemnica spowiedzi i dlatego prosisz go, żeby to co zaraz powiesz zostało tylko między Wami a Bogiem, żeby to nigdy nie opuściło konfesjonału, i poproś go żeby to obiecał. Myślę, że nawet najgorszy kapłan taką prośbę uszanuje. Przed spowiedzią pomódl się dla siebie o odwagę do tego, co chcesz wyznać Bogu poprzez tego spowiednika, a dla spowiednika o łaskę mądrości i zrozumienia Twojej sytuacji. Powiedz Bogu, że poprzez tę spowiedź chcesz być bliżej Niego. Pamiętaj jednak, że spowiednik to tylko człowiek, może różnie zareagować (zwłaszcza im starszy wiekiem). Jeśli Cię zruga i poniży, wiedz, że byłyby to tylko słowa człowieka, a wcale nie to, co chciałby Ci powiedzieć Bóg; po prostu "nastaw drugi policzek" i na odchodne (bez względu na to, czy otrzymasz rozgrzeszenie --- bo generalnie powinieneś nawet jeśli czujesz jak czujesz) powiedz spowiednikowi, że pomimo tego co usłyszałeś szanujesz go jako kapłana i człowieka. Nie wdawaj się też z księdzem w dyskusję, choćby on to sam prowokował. Piszę to wszystko na wszelki wypadek, aby człowiek nie przesłaniał Ci Boga, bo nie wiem, na jakiego człowieka (księdza) trafisz. Myślę, że masz duże szanse trafić na kogoś normalnego, kto podejdzie do sprawy tak, jak trzeba, choć zarazem tak, jak go nauczono.
Kiedyś miałem tajemnicę, o której wiedziałem tylko ja, Bóg i w którymś momencie jeden spowiednik. Dziś wie już ileś osób w moim otoczeniu. W perspektywie całego mojego życia, prawdopodobnie będzie wiedzieć nieokreślona (większa) liczba osób, gdyż taka informacja nie uchowa się w tajemnicy, a ja nie chcę sprzeniewierzać daru homoseksualizmu w zły sposób, a do tego mogłoby mnie prowadzić dalsze uciekanie od prawdy. To moja dojrzała decyzja, nikogo nie zachęcam. Proszę przeto Boga, by moją osobą posłużył się do zmiany postrzegania takich osób jak ja.
Pamiętaj też, że nie jest grzechem to, co odczuwasz. Czy to sprawa genów, hormonów czy urazu psychicznego, nie ponosisz winy w tym, że podobają się Tobie mężczyźni.
Do Ciebie należy natomiast wybór, co chcesz z tym fantem w życiu zrobić. Możesz próbować żyć w czystości (bez kontaktów seksualnych), możesz kiedyś pozwolić sobie pokochać mężczyznę w taki sposób jak jesteś skonstruowany, możesz próbować zmienić się (moje doświadczenie uczy, że jest to niemożliwe) lub nawet odrzucić Boga (tylko dlaczego? bo nigdy nie spełnisz oczekiwań ludzi?). Niezależnie od Twojego wyboru, proszę, niech w Twoim sercu ludzie, w tym księża i ich słowa, nie przesłaniają Ci Boga. Nie uzależniaj swojej wiary w Boga od ludzi i tego, co o Tobie mogą mówić lub myśleć, bo ludzie mogą się mylić, a Bóg Ciebie kocha. Proszę Boga w osobistej modlitwie, abyś dokonywał mądrych wyborów oraz dobrze dla siebie i innych przeżywał swoje życie.
Jeśli potrzebujesz, napisz mejla lub skontaktuj się ze mną na czacie (w prawym górnym rogu są linki).
Dziękuję za poradę. Byłem u spowiedzi i tak naprawdę trafiłem na księdza, który był naprawdę wyrozumiały. I szczerze strasznie się bałem ale nie miałem czego. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Usuń