Boję się powrotu z urlopu, a zarazem do starego życia i pasji, którymi kiedyś zapychałem dosłownie całe życie. Kiedyś uciekałem przed odczuwanym pragnieniem miłości, której niektórzy Ludzie nie akceptują. Wstydziłem się prawdy i krępowałem się spotykać z Ludźmi, bo czułem się gorszy, bałem się, że prawda przypadkiem wyjdzie na jaw. Pragnąc miłości, byłem nieszczęśliwie samotny.
Dla tego jedynego przeszedłem bardzo długą drogę. Zmieniłem się. Zaakceptowałem siebie. Jestem wśród Ludzi, chociażby niektórzy już uważali lub dopiero zamierzali uważać mnie za coś gorszego. Otworzyłem się na miłość. I czekam, co przyniesie życie. Nie zapominam o mojej przeszłości, by nie zapomnieć, na kogo czekam.
Paradoksalnie, bałem się, że ktoś zakocha się we mnie. Bać powinienem był się, że zrobię to wobec kogoś sam. Boję się nieznanego. Jestem przecież dzieckiem, które niewiele wie o życiu i miłości. Jak wszystko odróżnić? Niczemu nie przypisywać więcej, niż jest? Nie skrzywdzić nikogo? Ani na to nie pozwolić? Nie dać się oszukać?
Boję się, że moje życie znów zabierze mi czas, który chciałbym poświęcać komuś wyjątkowemu. Chciałbym, by był jego najważniejszą częścią. Bym ja był jego. A przynajmniej ważną. Ale czy ja sam słyszę, co mówię?
Gdzie ja chcę z kimś żyć? Mieszkać, robić zakupy, wspólnie spędzać czas na kulturze, wśród znajomych i rodziny, chodzić do kościoła? W Polsce? W którym mieście?
Nie wyobrażam sobie presji, bym mógł być z kimś tylko w czterech ścianach, a poza nimi zupełnie obcym człowiekiem. Tak nie będzie. Tylko, w związku z tym, czy cokolwiek będzie? Jak każdy, to i ja? Po co człowiekowi miłość, skoro tak radykalnie zmienia wszystko?
Już tęsknię. Choć jedno się nie kończy, a drugie nie zaczyna. Żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej. Może wszyscy byliśmy kiedyś inni. Niewątpliwie co najmniej ja byłem wtedy inny, zawstydzony sobą, głupi, nieświadomy. Przyjaźni z ludźmi, miłości do człowieka. Głupio mi za wszystkie niewypowiedziane albo wypowiedziane słowa. Szkoda niespędzonych wspólnie chwil. Jak na spotkaniach przyjaciół albo randkach. Na rzeczach poważnych i błahych, na życiu. Z kimś zaprzyjaźnionym, z kimś dla mnie ważnym.
Przed oczyma mam chwile niedawne i dalekie, w pamięci tę chwilę ciut dawniejszą i bliższą. Obie nie wydarzyły się razem w czerwcu. Wówczas wszystko byłoby inne, tak krótko, tak szybko, za szybko, za krótko. Kilometry do pokonania zastąpił czas. Jednym chwilom później pomógł, drugim przeszkodził.
Dorwałem niedawno rodzinne albumy ze zdjęciami z mojego dzieciństwa. Dawno tam nie zaglądałem. W nowym świetle zobaczyłem wszystko, co kiedyś tak naturalnie przeżywałem. Podróże, gości, postrzegany obiektywem świat. Wszystko jest teraz dla mnie jeszcze bardziej oczywiste. Myślę, że jednak moja Mama wiedziała, tylko cały czas jak ja łudziła się, że pewne rzeczy przeminą. Jej fizyczna obecność przeminęła. Moja tożsamość mimo upływu czasu trwa dalej niezmieniona: doroślejsza, bardziej świadoma i lepiej pożytkowana.
Poprzez zdjęcia przypomniałem sobie, jak bardzo otwartym na życie byłem dzieckiem. Uświadomiłem sobie również, jak bardzo się zamknąłem, dając sobie wmówić, że musiałem ukrywać swoją pełną tożsamość, której orientacja seksualna stanowi drobną, choć integralną część. Nie musiałem, nie powinienem był zamykać się przed światem, który nawet nie domyślał się, co dzieje się w środku. Jak bowiem mieliby zaakceptować mnie inni, jeśli nie robiłem tego sam. Dla siebie, dla kogoś, dla innych. Ale to był proces, który wymagał czasu. Widzę wreszcie, jak wiele straciłem i jak wiele wciąż mogę zyskać, będąc sobą i nie wstydząc się tego.
Czasem mi głupio, że dobrowolnie poświęciłem tyle słów i samego siebie, by ludzie mogli zrozumieć, a i tak tego nie chcą, są ślepi i głusi na moje słowa. Wierzą, a nie akceptują mnie takiego, jakim jestem. Nie żebym spodziewał się przeciwieństwa. Tylko głupio mi, gdy Ktoś próbuje mnie nawracać, nie widząc, że już się nawróciłem. Gdy ktoś twierdzi, że przeczytał całego bloga, ale późniejszym monologiem pokazuje, że moje słowa można pominąć, zignorować, bo wie lepiej. Cóż, konfrontacja z moją skromną osobą może rozczarowywać, gdy ktoś zapomina, że wszyscy jesteśmy tylko i aż ludźmi. Równymi sobie.
Ktoś najpiękniejszy stwierdził, że się gdzieś zagubiłem w życiu. Jakże w ogóle mógłbym się gdziekolwiek wcześniej odnaleźć, zanim siebie nie poznałem, zanim nie pozwalałem sobie poznać kogoś, zanim komuś nie pozwoliłem poznać siebie. Dopiero nadzieja na prawdziwy sens mojego życia prawdziwie otworzyła mi oczy i serce na miłość i ludzi.
Cokolwiek się jeszcze nie wydarzy, warto żyć, nie uciekając przed światem i ludźmi, choćby czasem pozostawało dużo do życzenia. Złe chwile z pamięci wyrzucam i palę, popiół zakopując na łące w parku, niech coś dobrego na nim wyrośnie lub niejeden biegacz podepcze. Dobre chwile zbieram do wiklinowego koszyka na grzyby, marynując potem w słoikach chowanych w piwnicy na zimę, niech przypominają mi o tym i o tych, którzy są najważniejsi w moim życiu. Jednymi chwilami nie warto więcej sobie zawracać głowy, dla drugich warto żyć. Choćby przeminęły, bo różnie w życiu bywa, ale co przeżyjemy, to nasze.
Chwytać chwile, korzystać z życia, dostrzegać piękno wokół; poznawać i kochać człowieka, ludzi i świat; być szczęśliwym tu i teraz; pośród tych ludzi, których się zna, w tych miejscach, w których się jest; wszystkimi chwilami budować wieczność. Kto do tego nie dorósł, nie zrozumie. Komu tego brakuje, może poczuć zazdrość i zawiść, że taki gej ma za dobrze. Zupełnie bezpodstawnie. Nie ma czego mi zazdrościć, bo rzeczywistość budują różne fragmenty życia. Te lepsze na przemian z tymi niechcianymi. Oczywiście, że przyznanie się przed światem do prawdy, na którą nawet nikt nie czekał, wymaga ode mnie odwagi, wiele uporu i jeszcze więcej pewności siebie, zwłaszcza w mojej sytuacji, zwłaszcza gdy nie znajdowałem żadnego z nich.
Niekłamanie lub odkłamywanie dawnych przemilczeń i kłamstewek przychodzi mi coraz łatwiej, co nie znaczy, że jest łatwe. Nigdy nie jest. Raz nawet łatwiej było mi w żarcie wykrzyknąć w tłumie ludzi, że zabiłem człowieka, niż twarzą w twarz powiedzieć, że jestem gejem. Tak było. W czasie przeszłym, na szczęście...
Dawno przestałem już liczyć, kto wie. Nie jest to dla mnie żaden problem, to tylko drobna cząstka całego mnie, która przecież nic nie zmienia. Kto mnie zna w realu, ten wie. Niewątpliwie nie będę już blogowo opisywał każdego coming outu, bo niektórzy bliscy już wiedzą, a niewiele takich zamierzonych ujawnień mam jeszcze przed sobą, resztę napisze samo życie. Wciąż nie wie Tato.
Dając Wam czas na odpoczynek od tego bloga, męczyłem swoją osobą Kogoś innego :*, kto nieświadomie stanowił drobny, ale jakże niezbędny, bezcenny i piękny Kamyczek w moim życiu, dzięki któremu się odnalazłem i teraz czytacie bloga. Nie pamiętam już dokładnie tego, co wtedy usłyszałem. Tym, od czego się poznaliśmy, zagłuszałem w sobie pragnienie szczęścia i miłości. Moja dziewczyna była tematem pytań i życzeń już setek osób, ale dopiero tej jednej osobie udało się pozostawić w mojej głowie pytanie o osobiste szczęście, że o to też muszę zadbać. Gdyby tylko wiedziała, co tym spowoduje... i dobrze, że nie wiedziała, bo jeszcze by się zastanawiała, czy może ingerować i może by się rozmyśliła, a dzięki temu wszystko jest w możliwie najlepszym porządku :*. Wierzę w przeznaczenie, że tak właśnie miało być. Nie wiem, dlaczego wszystko dzieje się tak, poprzez tych a nie innych Ludzi i dopiero teraz, ale najwyraźniej tak ma być.
Poznałem lepiej Wspaniałych Ludzi oraz od nowa kilku nowych, spędziłem z nimi wiele jeszcze wspanialszych i beztroskich chwil. Niejedno wspaniałe miejsce widziałem, byłem tam, chodziłem i biegałem, jadłem i piłem, oglądałem i słuchałem, oddychałem, uczestniczyłem. W końcowej części już niestety sam. No pewnie, że wszystkie szczęśliwe wspomnienia są i tak moje. Ale chciałbym je dzielić z kimś szczególnym. Skoro nie mogę, Gonzo uwieczniał chwile aparatem. Podobno zdjęcia wyszły dobrze, ale i tak nie oddają w pełni piękna, które tam widziałem przez cały ten czas. W miejscach i przede wszystkim — w Ludziach i tym, co Ich łączy. I jeśli gdzieś dostrzeżono moje łzy, to wiedz, że to było ze szczęścia,
wiedząc, że ten czas się niebawem skończy, tak by mógł rozpocząć się
kolejny. Raz jeszcze, dziękuję! :*
Mika, Relax, Take It Easy z albumu Life in Cartoon Motion (2007) [piosenka, która zawsze kojarzyć mi się będzie z żałobą po śmierci Mamy]
Mika, Celebrate ft. Pharrell, z album The Origin of Love (2012)
Jupiter Jones, Still z albumu o tytule jak nazwa zespołu (2011)
Herbert Grönemeyer, Männer z albumu 4630 Bochum (1984)
Die Toten Hosen, Tage wie diese z albumu Ballast der Republik (2012)
Kristoffer Hünecke ft. Dante Thomas, Diese Tage (2012)
Niemal wszystkie istoty, rzeczy i zjawiska na tym świecie mają swój początek i swój kres. Chwilę, gdy powstały, gdy zaczęły istnieć. I chwilę, w której przestają istnieć.
Nawet miłość ma swój początek, a może bywa tylko odkrywana, że po prostu wiemy, że niepostrzeżenie jest. Tylko ta jedna może przetrwać wieczność. Może. Nie musi. Miłość nic nie musi. Ona jest lub jej nie ma. Wiele rzeczy może człowiek robić pod przymusem i presją albo można zrobić za niego. Ale jedna rzecz jest ucieleśnieniem bezgranicznej wolności. Miłość.
Kiedyś ksiądz w liceum polecił nam napisać esej na wybrany temat o wolności, sprawiedliwości lub tolerancji. Tego ostatniego oczywiście się wystrzegałem, niestety wtedy nie chciałem być kojarzony i rozpoznany. Wybrałem dwa pierwsze, choć trzeba było tylko jeden. Praca przybrała taką postać, że miała dwa kierunki. W jedną stronę zadrukowane kartki były o wolności. W drugą stronę (do góry nogami od tyłu, po odwróceniu stawało się to przodem) zadrukowane kartki były o sprawiedliwości.
Bo wolność ma sens tylko przy sprawiedliwości, rozumianej jako konsekwencja podejmowanych wyborów. Wierzę, że wolność nie jest przypadkowa, daje nam możliwość kierowania własnym życiem, z którego zostaniemy rozliczeni.
Praca tak go ujęła, że dostałem za nią dwie szóstki, a po latach
szóstkę na świadectwie maturalnym, choć nie miałem żadnych zasług jak
inni. Ironia losu: gej ujął katolickiego księdza. Czy ksiądz się mylił? Bardzo chciałbym kiedyś jeszcze z Nim porozmawiać.
Dziś żałuję, że wśród tematów do wyboru nie było miłości. Bo wolność wynika z miłości. Wierzę, że wolność nie jest przypadkowa, wynika z miłości Boga do człowieka, który nie nakazuje siebie ani innych ludzi kochać. A jednak niektórzy jedno lub oba te uczucia w sobie odnajdują. I to jest piękne. Wierzę, że miłość nie jest przypadkowa, wynika z wolności. Do miłości nie da się zmusić. Miłość jest ukoronowaniem wolności. Wierzę, że jest darowana nam przez Boga, by człowiek nie musiał, a pomimo wszystkiego mógł i chciał.
W filmie Bruce Wszechmogący Bóg czasowo oddaje tytułowej postaci granej przez Jima Carreya swoje boskie moce. Może zmusić przyrodę i ludzi do wszystkiego, z jednym wyjątkiem: nie może sprawić, by go ktoś kochał... Gdy ten tego bezskutecznie próbuje i pyta Boga, co zrobić, by kogoś w sobie rozkochać, nie zmuszając do tego, Ten mówi: Witaj w moim świecie... Inny przykład. W filmie The Truman Show producent programu, kierujący prawdziwym, choć podglądanym życiem tytułowej postaci granej przez tego samego aktora, w finalnej scenie pozwala mu korzystać z wolności i opuścić świat, który mu stworzył.
Sprawiedliwość i wolność. Miłość i wolność. Wiara, nadzieja i miłość. I tak trwają trzy, bo najważniejsza z nich jest...
Paradoksalnie, sensem wolności jest miłość do Boga, ludzi i człowieka. Każdy realizuje swoją wolność na swój sposób, rozumiany lub nierozumiany przez nas samych, akceptowany lub nieakceptowany przez innych. A nie ma powodu, byśmy nie akceptowali cudzej wolności. Bo wolność nie musi mieć sensu, nie musi prowadzić do prawdziwej miłości. Nic nie musi. Jedynie może. I nawet gdy ją odkryje, wciąż jesteśmy wolni. To my decydujemy, kiedy i jakim słowom chcemy zaufać.
Zastanawiałem się, czy staję się katolickim heretykiem (nie
mylić z heterykiem) wierząc, że Bogu podoba się prawdziwa miłość bez względu na
jedno- lub różnopłciowość par. Że śmiem uważać się za katolika, akceptując fizyczną i duchową jedność dwóch mężczyzn albo dwóch kobiet. Że sam tego pragnę. Że spowiednika jedynie o tym informuję, bo Bóg nie widzi w tym grzechu. Z każdym dniem wierzę w to coraz bardziej.
Cierpienie mojej Cioci dobiegło kresu. Wzbudzała we mnie i mojej Mamie różne emocje. No bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, pięknie niedoskonałymi. Ja, Mama, Ciocia. Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że gdy zastanawiam się, kto w mojej najbliższej rodzinie najbardziej pozytywnie korzystał z życia, to zaraz po mojej Mamie, na myśl przychodzi mi właśnie ta Ciocia. Carpe diem mogłoby być Jej dewizą. A piszę to tak z szacunkiem, jak zazdrością. Optymizm i humor próbowała zachować nawet w ostatnich chwilach świadomości... R.I.P.
Wiem, że niejeden Mateusz ma/miał wspaniałą Mamę.
W życiu bywa różnie, dlatego każdy z nas potrzebuje wsparcia, choćby
czasem się potknął. Za takie wsparcie i przypominanie, czego chcę,
dziękuję Ci, A. :*
Niedoskonale niewinny Człowiek uświadomił mi, że moja własna Mama też ceniła sobie Freddiego Mercury'ego jako artystę i chyba jako całego człowieka. Wiem, że Mama wiedziała również o tym, że Freddy był homoseksualny. I dopiero teraz czuję i wiem, że zrozumiałaby, zaakceptowałaby, gdybym był tylko powiedział... A może nie musiałem...
Potrzebowałem się wyrwać, odetchnąć. Nie było Cię tam. Samemu to nie ma sensu, to nie to samo. Rosną we mnie różne rzeczy, także świadomość i spostrzegawczość. Widziałem dwie ładne, młode kobiety, mokre od deszczu, na wrocławskim rynku, całujące się, pośród setek ludzi. Wyglądały wtedy co najmniej tak samo pięknie jak para gejów niedawno na peronie. Chyba nawet nikt poza mną tego nie dostrzegł. A jeśli One dostrzegły mnie, być może myślały, że mi stanął... ten obraz przed oczyma. Tak, i nic poza tym. Ale kobietom łatwiej... Bo dostrzeżeni mężczyźni na takie romantyczne gesty się nie odważyli. Ale i tak wszystko było takie naturalne, piękne.
Kolorowy ptak w sukience na platformie?!? :D oplułem się :) Kto wie, ten wie :* a resztę zapewniam, że to nie mój ptak :D
Być może niektórzy z Was we mnie i tym blogu, odkąd nieświadomie sam nazwałem życie, świat i dusze pięknymi, na swojej mapie świata w umysłach wyobrażacie sobie piękno. Z jakichś przyczyn nadajecie takie znaczenie moim słowom.
Nie napiszę przecież, że się nie cieszę, gdy zostawiam po sobie coś
więcej niż zapach perfum czy tembr głosu :) Nie myślcie jednak, że zawsze miałem i mam optymizm, radość, piękno, wrażliwość i empatię na twarzy i w sercu. Teraz po prostu jestem sobą, wreszcie chcę sobie czasem pozwalać na ten komfort. Ale nie zawsze tak było i nie zawsze tak jest, bo różne są okoliczności. Jestem osobą zwyczajną, a nie szynką. Przecież zwyczajna też smakuje. Cokolwiek dostrzegacie i przypisujecie niezasłużenie na moją korzyść, i
w sobie możecie odnaleźć, i w sobie szukajcie i odnajdujcie. Bo nie
liczą się upadki, lecz to, że chcemy z nich powstawać. Że za którymś
razem faktycznie nam się to udaje.
Amen, kazanie skończone :P
Niedługo codziennej rutynie dam kres i odetchnę na dłużej. I Wam dam blogowo odetchnąć od siebie na dłużej.