Jedną z bliskich mi i dzieciatych Krewniaczek rzuca (bo to trwa i trwa, dlatego nie piszę „rzucił”) facet, a ja nie potrafię pomóc. Widzę, jak się męczą. Ze sobą, z opieką nad dzieckiem (które kochają, ale wychowywanie każdego dziecka jest trudem), ze sprawami domowymi (posiłki, porządki, zakupy, rachunki), ze sprawami osobistymi (niezaleczone rany z przeszłości).
Wiem jak bardzo cierpi Ona, gdy ją facet dołuje i poniża na każdym kroku. Domyślam się, jak bardzo cierpi On, że sobie nie radzi w tej nowej sytuacji, gdy się nie układa, gdy wszystko denerwuje, gdy pieniądz choć potrzebny do szczęścia to go brak. Każde ze swoimi problemami żyło samotnie, gdzieś obok. Krzyczą i krzywdzą się słowami. Płaczą i doprowadzają siebie do płaczu oboje, ale osobno, a ja przy nich (chyba nie widzieli). Każde złe na drugiego jeszcze bardziej niż pierwsze.
Wiem jak bardzo cierpi Ona, gdy ją facet dołuje i poniża na każdym kroku. Domyślam się, jak bardzo cierpi On, że sobie nie radzi w tej nowej sytuacji, gdy się nie układa, gdy wszystko denerwuje, gdy pieniądz choć potrzebny do szczęścia to go brak. Każde ze swoimi problemami żyło samotnie, gdzieś obok. Krzyczą i krzywdzą się słowami. Płaczą i doprowadzają siebie do płaczu oboje, ale osobno, a ja przy nich (chyba nie widzieli). Każde złe na drugiego jeszcze bardziej niż pierwsze.
Przestali ze sobą rozmawiać, odkąd pojawiło się dziecko, w ich związku zabrakło „my”. Pojawiły się i kumulowały nierozwiązane pretensje i problemy. Nie wypracowali sobie wspólnego sposobu wychodzenia z kryzysu ani nowego modelu związku z dzieckiem w tle. Aż prysnęło.
I co z tego, że wszystko to wiem, że nawet Jej to powiedziałem, że chciałbym pomóc, choć nie muszę, ale nie potrafię. Nie wiem, czy z Nim rozmawiać, w końcu to facet macho, niezależny, nie przyzna się do płaczu ani błędów, a co dopiero mnie gejowi. Może porozmawiać z kimś z Jego krewnych, ale swoim zachowaniem sam odtrącił już chyba wszystkich.
I co z tego, że wszystko to wiem, że nawet Jej to powiedziałem, że chciałbym pomóc, choć nie muszę, ale nie potrafię. Nie wiem, czy z Nim rozmawiać, w końcu to facet macho, niezależny, nie przyzna się do płaczu ani błędów, a co dopiero mnie gejowi. Może porozmawiać z kimś z Jego krewnych, ale swoim zachowaniem sam odtrącił już chyba wszystkich.
Ludzie ze sobą nie rozmawiają. Nie mówią, co czują, co ich trapi, boli i martwi. Ani przeciwnie, co sprawiłoby im radość. A jeżeli rozmawiają, to nienaturalnie, z odgórnymi zastrzeżeniami i założeniami, co to druga strona ma na myśli, zanim cokolwiek powie. Pozwalają sobie na niedopowiedzenia, z których nieudolnie domyślają się nie tego, co trzeba, bo przecież nie wiedzą, czego trzeba. Zamykają się przed sobą, bo nie miejsce, bo nie czas, aż zbudują
dostatecznie wysoki mur, żeby nie być samemu w stanie go przeskoczyć.
Wiem to, ale sam popełniam ten błąd. Po wielokroć. I nie wiem, jak go nie popełniać.
Lucia (Luciei-Maria Popescu), Silence, 2012