2012-09-10

Ludzie ze sobą nie rozmawiają

Jedną z bliskich mi i dzieciatych Krewniaczek rzuca (bo to trwa i trwa, dlatego nie piszę „rzucił”) facet, a ja nie potrafię pomóc. Widzę, jak się męczą. Ze sobą, z opieką nad dzieckiem (które kochają, ale wychowywanie każdego dziecka jest trudem), ze sprawami domowymi (posiłki, porządki, zakupy, rachunki), ze sprawami osobistymi (niezaleczone rany z przeszłości).

Wiem jak bardzo cierpi Ona, gdy ją facet dołuje i poniża na każdym kroku. Domyślam się, jak bardzo cierpi On, że sobie nie radzi w tej nowej sytuacji, gdy się nie układa, gdy wszystko denerwuje, gdy pieniądz choć potrzebny do szczęścia to go brak. Każde ze swoimi problemami żyło samotnie, gdzieś obok. Krzyczą i krzywdzą się słowami. Płaczą i doprowadzają siebie do płaczu oboje, ale osobno, a ja przy nich (chyba nie widzieli). Każde złe na drugiego jeszcze bardziej niż pierwsze.

Przestali ze sobą rozmawiać, odkąd pojawiło się dziecko, w ich związku zabrakło „my”. Pojawiły się i kumulowały nierozwiązane pretensje i problemy. Nie wypracowali sobie wspólnego sposobu wychodzenia z kryzysu ani nowego modelu związku z dzieckiem w tle. Aż prysnęło.

I co z tego, że wszystko to wiem, że nawet Jej to powiedziałem, że chciałbym pomóc, choć nie muszę, ale nie potrafię. Nie wiem, czy z Nim rozmawiać, w końcu to facet macho, niezależny, nie przyzna się do płaczu ani błędów, a co dopiero mnie gejowi. Może porozmawiać z kimś z Jego krewnych, ale swoim zachowaniem sam odtrącił już chyba wszystkich.

Ludzie ze sobą nie rozmawiają. Nie mówią, co czują, co ich trapi, boli i martwi. Ani przeciwnie, co sprawiłoby im radość. A jeżeli rozmawiają, to nienaturalnie, z odgórnymi zastrzeżeniami i założeniami, co to druga strona ma na myśli, zanim cokolwiek powie. Pozwalają sobie na niedopowiedzenia, z których nieudolnie domyślają się nie tego, co trzeba, bo przecież nie wiedzą, czego trzeba. Zamykają się przed sobą, bo nie miejsce, bo nie czas, aż zbudują dostatecznie wysoki mur, żeby nie być samemu w stanie go przeskoczyć.

Wiem to, ale sam popełniam ten błąd. Po wielokroć. I nie wiem, jak go nie popełniać.


Lucia (Luciei-Maria Popescu), Silence, 2012

2012-09-05

Drobne

Podobno Paulo Coelho pisał, że za miłość warto zapłacić każdą cenę i nie należy jej rozmieniać na drobne. Cokolwiek to nie znaczy. Nie mam żadnych kwalifikacji, więc nie będę się wypowiadał. Powinni zezwalać na zakochiwanie się dopiero po zdaniu wielostopniowego i trudnego egzaminu. Niestety nie dożyłem tych czasów, a licencji, mądrości, umiejętności i dojrzałości w swoim dorobku nie posiadam.

Zanim zachorowała i zmarła Mama, a było to co najmniej 8 lat temu, groszowe reszty ze sklepu oddawała mi. Tak robiła przez całe moje liceum i studia. Czasem wydawałem je na bieżąco, innymi razami zbierałem do większych sum. Kiedy z powodu zdrowia przestała chodzić na zakupy, monety zostały gdzież w szafie i przeczekały te wszystkie lata aż do dziś. Cierpliwie je policzyłem. Mam 396 monet 1 gr (wartości 3,96 zł), 313 monet 5 gr (wartości 15,65 zł), 182 monety 10 gr (wartości 18,20 zł) oraz 139 monet 20 gr (wartości 27,80 zł). Najwyraźniej monety 2 gr oraz 50 gr już gdzieś zdałem. Wyższych nominałów w ten sposób nie odkładałem. Razem mam 1030 monety o łącznej wartości 65,61 zł.

Pieniądz to pieniądz, ale ten jest szczególny, z uwagi na opisaną historię. I tak się zastanawiam, co z nimi zrobić? Nie chciałbym ich wydawać bez konkretnego celu w sklepie, z resztą pan lub pani bardzo by się ucieszyli, musząc to wszystko liczyć. Może lepiej gdzieś wpłacić lub zostawić? Macie jakiś ciekawy pomysł?

2012-09-02

Żegnaj

Nie dlatego, żeś niewart walki o Ciebie (przecież z Tobą i przeciwko Tobie walczyć nie chcę). Nie dlatego, że się poddałem. Nie dlatego, że nie ma dla mnie miejsca w Twoim życiu.

Pragnę Twojego szczęścia bardziej, niż Twojego pięknego ciała, bardziej nawet niż Cię niedoskonale kocham, chociażbyś mi niebezpodstawnie zarzucił, że nie wiem, co to znaczy. Jeśli źle się z mojego powodu czujesz, to usuwam się w cień. Wiedz, że nie byłeś moją zabawką, ani ja się taką nie czułem. No pewnie, że możesz i masz prawo do mnie nie czuć ani nie chcieć czuć niczego trwałego, to oczywiste. Co nie zmienia faktu, że wszystko, co czuję, jest prawdziwe, niezamierzone, ale chybione.

Tak, ostrzegałeś, że nie mam u Ciebie szans na związek, ale to było dopiero po tym, jak się zauroczyłem. Spotkaniem miałem się oduroczyć, a wszystko poszło w odwrotnym kierunku. Więc to i tak nie ma znaczenia, jaką mam przeszłość, ani że chciałem się z Tobą widywać, a nie czytywać. Że pokochałem w całości. Że pożądałem i nic w tym kierunku nie zrobiłem, bo nie mam szans, bo nie tylko tego chcę. Chciałem.

Czekałem. Nie żałuję. Dziękuję, że się pojawiłeś, że pozwoliłeś mi w tak wąskim, a jak wspaniałym zakresie, poznać swoje życie i siebie. Nie straciłem czasu. Dziękuję za ten czas, wirtualnie, realnie, w różnych miejscach. Dobry i fajny z Ciebie facet. Ja potrzebuję faceta z krwi i kości, ale nie ideału. Takiego pięknie niedoskonałego widziałem w Tobie. Zasługujesz na takiego, który da Ci szczęście, takiego Ci życzę.

Skoro miałem nie być partnerem, chciałem być tylko Twoim kolegą, ale póki Ciebie kocham, nie mogę. Przepraszam, że milczeniem pozwalałem Ci sądzić, że jest inaczej. Potrzebowałeś koleżeństwa, zapragnąłem więcej, zawiodłem na obu polach. Przepraszam za wszystko, co Ci we mnie nie odpowiada. Przepraszam za zbędne słowa. Przepraszam, że jestem kolejnym, który się w Tobie zakochał. Chciałbym, żebyśmy za kilka lat, spotkali się we czworo ze swoimi partnerami, oby wtedy był czas tylko na radość. Teraz jest czas na moje łzy. Bo przeznaczenie rozminęło się z życiem. Bywa. Ale nie chcę już płakać. Za dużo już łez nad Tobą (nie: przez Ciebie) wylałem.

I jeśli nie ma tu nic, co by Ciebie bardzo uraziło, to proszę: nie komentuj. Pozwól mi żyć obok, bo przecież Ciebie z serca wyrzucić jest trudno. Przez trzy miesiące mi się to nie udało, zobaczę (już ja sam, nie my), ile zajmie mi to teraz. Na pewno pozostaniesz w mojej pamięci.

Wybacz więc, że raz jeszcze odpowiadam Ci, na blogu, tym samym słowem, które usłyszałem jako pierwszy: żegnaj.