O marszach równości, w tym o warszawskiej Paradzie Równości, kiedyś coś mi się wydawało. Najpierw myślałem, że nie są o mnie, później — że nie są dla mnie.
Bo przecież to zawsze „oni” i „tamci”. To nie mogło mnie dotyczyć. Dla wszystkich oczywiste było, że będę „miał” dziewczynę, żonę, dzieci. Większą część życia tworzyłem różne pozory. Wypierałem prawdziwszą wersję siebie. Nie tylko przed innymi, ale również przed sobą. Komfort i bezpieczeństwo nietłumaczenia się nikomu. Duma (Pride)🏳️🌈 długo była mi obca, niezrozumiała.
Odkąd skończyłem trzydziesty rok życia, wiele się zmieniło. Zorientowałem się, nomen omen. Bóg stworzył mnie, nie pytając nikogo o zgodę, jakiej będę orientacji seksualnej. Reklamacji nie przewidział. To, co we mnie i wokół we mnie, zrozumiałem. Jestem gejem. Marsze równości zaczęły być już o mnie, ale wciąż nie dla mnie. Kościół, politycy i media napędzają bowiem fikcyjne wyobrażenia, po co marsze są i jak wyglądają. W czymś złym (rzekomo, bo tak wtedy dawałem sobie wmówić) nie potrzebowałem uczestniczyć. Był więc i czas, gdy i ja „dumy” nie rozumiałem.
Musiałem do tego dojrzeć. Orientacja to nie skłonność, ale też nie wszystko, co mnie definiuje. Jest jednak niepomijalną częścią życia. Dla mnie ważną. Różne aspekty życia są ważne. Jedno słowo nie opisuje wyczerpująco całego mnie. Przeszedłem jakąś drogę. Ludzie Kościoła zgubili mnie i nawet o tym nie wiedzą. Według prezydenta podłości, miałem być ideologią, a nie człowiekiem. Nigdy Mu tego nie zapomnę. Jestem ponad tamte haniebne słowa. Odpowiadam im słowami św. Pawła: mam Miłość, nie jestem niczym. Mimo bycia przedmiotem nienawiści, pozostaję podmiotem Miłości. Potrafię i chcę, a przynajmniej próbuję. Przyszło mi opamiętanie i refleksja. Dziś Duma i mi towarzyszy. Również z tego, że wciąż istnieję. Ponad nienawiść.
Kilka lat temu pierwszy raz przeszedłem dosłownie obok marszu równości, trzymając się jeszcze na dystans. Nic złego tam się nie działo. Wręcz przeciwnie. Wystarcza choć trochę empatii, by dostrzec i usłyszeć tam autentycznych i pięknych w całokształcie Ludzi, nie lepszych ani nie gorszych niż całość Społeczeństwa. Bez prób zrozumienia, zrozumienie nie przyjdzie. Bez prób przekonywania, nic nienawiści nie zdejmie z piedestału. Nic się nie zmieni.
Od kilku lat, gdy tylko mogę, staram się uczestniczyć w marszach równości. Może niezbyt krzykliwie, z racji charakteru, ale jednak. Tęczową krzykliwość współmaszerujących doceniam. Wprawdzie w tle trasy marszowej przykro widzieć wykrzywione z nienawiści twarze kontrmanifestujących, czasami wciąż pamiętane z kościołów, ale tym bardziej cieszę się, że jestem po właściwej stronie — wśród Ludzi podzielających szacunek wobec drugiego Człowieka. Choć takiej postawy nie widuję jako twarzy Kościoła, dla którego jesteśmy tęczową zarazą i podludźmi.
Przestajemy się nawzajem słyszeć, ale milcząc też się nie zrozumiemy.
Bo przecież to zawsze „oni” i „tamci”. To nie mogło mnie dotyczyć. Dla wszystkich oczywiste było, że będę „miał” dziewczynę, żonę, dzieci. Większą część życia tworzyłem różne pozory. Wypierałem prawdziwszą wersję siebie. Nie tylko przed innymi, ale również przed sobą. Komfort i bezpieczeństwo nietłumaczenia się nikomu. Duma (Pride)🏳️🌈 długo była mi obca, niezrozumiała.
Odkąd skończyłem trzydziesty rok życia, wiele się zmieniło. Zorientowałem się, nomen omen. Bóg stworzył mnie, nie pytając nikogo o zgodę, jakiej będę orientacji seksualnej. Reklamacji nie przewidział. To, co we mnie i wokół we mnie, zrozumiałem. Jestem gejem. Marsze równości zaczęły być już o mnie, ale wciąż nie dla mnie. Kościół, politycy i media napędzają bowiem fikcyjne wyobrażenia, po co marsze są i jak wyglądają. W czymś złym (rzekomo, bo tak wtedy dawałem sobie wmówić) nie potrzebowałem uczestniczyć. Był więc i czas, gdy i ja „dumy” nie rozumiałem.
Musiałem do tego dojrzeć. Orientacja to nie skłonność, ale też nie wszystko, co mnie definiuje. Jest jednak niepomijalną częścią życia. Dla mnie ważną. Różne aspekty życia są ważne. Jedno słowo nie opisuje wyczerpująco całego mnie. Przeszedłem jakąś drogę. Ludzie Kościoła zgubili mnie i nawet o tym nie wiedzą. Według prezydenta podłości, miałem być ideologią, a nie człowiekiem. Nigdy Mu tego nie zapomnę. Jestem ponad tamte haniebne słowa. Odpowiadam im słowami św. Pawła: mam Miłość, nie jestem niczym. Mimo bycia przedmiotem nienawiści, pozostaję podmiotem Miłości. Potrafię i chcę, a przynajmniej próbuję. Przyszło mi opamiętanie i refleksja. Dziś Duma i mi towarzyszy. Również z tego, że wciąż istnieję. Ponad nienawiść.
Kilka lat temu pierwszy raz przeszedłem dosłownie obok marszu równości, trzymając się jeszcze na dystans. Nic złego tam się nie działo. Wręcz przeciwnie. Wystarcza choć trochę empatii, by dostrzec i usłyszeć tam autentycznych i pięknych w całokształcie Ludzi, nie lepszych ani nie gorszych niż całość Społeczeństwa. Bez prób zrozumienia, zrozumienie nie przyjdzie. Bez prób przekonywania, nic nienawiści nie zdejmie z piedestału. Nic się nie zmieni.
Od kilku lat, gdy tylko mogę, staram się uczestniczyć w marszach równości. Może niezbyt krzykliwie, z racji charakteru, ale jednak. Tęczową krzykliwość współmaszerujących doceniam. Wprawdzie w tle trasy marszowej przykro widzieć wykrzywione z nienawiści twarze kontrmanifestujących, czasami wciąż pamiętane z kościołów, ale tym bardziej cieszę się, że jestem po właściwej stronie — wśród Ludzi podzielających szacunek wobec drugiego Człowieka. Choć takiej postawy nie widuję jako twarzy Kościoła, dla którego jesteśmy tęczową zarazą i podludźmi.
Przestajemy się nawzajem słyszeć, ale milcząc też się nie zrozumiemy.
Zak Abel & Sheku Kanneh-Mason, Same Boat, album Song 2022